sobota, 28 lipca 2012

Rozdział IX


-Żegnaj.- z wielkim trudem ją puścił i patrzył jak odchodzi do autobusu. Pomachała mu, a on nie mógł wymusić na żaden ruch. 'Duff, ogarnij dupsko' powtarzał sobie w myślach. Odwrócił się napięcie i ruszył do hotelu. Zastał jeszcze smacznie chrapiących chłopaków, więc poszedł do siebie i zaczął pakować. Z walizką poszedł do nich, a oni całe szczęście się obudzili i od samego rana wrzeszczeli jak opętani szukając swoich rzeczy.
-Weźcie się kurwa ogarnijcie!-nie wytrzymał w pewnym momencie i wrzasnął, wychodząc na balkon i zapalając papierosa. Spojrzał przed siebie i miał ochotę wszystko rozkurwić. Usłyszał jak ktoś wchodzi na balkon.
-Wypierdalać!-syknął, nawet nie patrząc kto to.
-To ja...-usłyszał głos Stevena i ten do niego podszedł – Wszystko ok?
-Jasne.
-Przecież widzę. Pojechała? - pokiwał głową, przygryzając policzki. Steven położył dłoń na jego ramieniu i lekko poklepał.
-Plus naszego trybu życia, że szybko zapominamy.
-Dzięki Stevenson. Nie mów chłopakom, ok? Nie chcę im dawać kolejnych powodów do cieszenia mordy.
-Jasne. Jak coś to do mnie wal.-wszedł do środka. Duff uwielbiał Stevena, był dla niego chyba najlepiej z rozumiejących go chłopaków w zespole. Zawsze wesoły i uśmiechnięty, z szalonymi pomysłami i rozumiał go praktycznie bez słów. Taki pojebany Stevenson, który ćpał najwięcej z nich wszystkich, ale bardzo go cenił. Po jakimś czasie swoją głowę za drzwi wystawił Izzy, oznajmiając, że już ruszają. Zabrał walizki i zszedł do samochodu. Na dole wszyscy zaczęli się przepychać, a jemu naprawdę nie było do żartów.
-Steven, mam nadzieję, że pozbyłeś się wszystkiej koki, bo nie chcę znowu zostać na lotnisku.- powiedział Axl pakując swoją walizkę.
-O kurwa!-podskoczył blondyn i złapał swoją walizkę wyrzucając z niej wszystko jak leci, gdy cała jej zawartość była porozrzucana na środku chodnika znalazł zapas swojej magicznej substancji.
-Jest!-uradowany schował ją do kieszeni spodni i pozbierał wszystko z ulicy. Zapakowali się do samochodu i blondyn każdemu z nich podał po działce.
-Slash! Zabierz kurwa swoje włosy z mojej działki!-krzyknął na niego Axl i odepchnął.
-To przetransportuj swój tłusty tyłek w inne miejsce!
-Ujebie ci kiedyś te włosy!
-Wtedy ja ujebie ci struny głosowe!
-Ujebcie sobie kutasy i spór rozstrzygnięty.-wtrącił się Duff wypranym z emocji głosem.
-A może tobie coś ujebać?!-krzyknęli na niego jednocześnie, a ten odwrócił głowę w drugą stronę.
-Księżniczka jebana się znalazła. Myśli, że jest blondynem, to wszystko mu wolno.-prychnął na żarty Axl.
-Wole być blondynem niż Rudym Osłem.
-Rudyy Osiooł!-wybuchnął Izzy pokładając się ze śmiechu na Stevenie, który już zdecydowanie za dużo wciągnął i mało kontaktował.
-Odjebcie się od moich włosów! One wcale nie są rude!- wokalista nienawidził kiedy wchodzili na temat jego rudych włosów i naśmiewali.
-Nie... tylko koloru pomarańczu.-Izzy wypiął się dumnie do przodu i zaczął udawać Axl'a.
-A jebcie się! Szukajcie nowego wokalisty! Nie! Co ja kurwa gadam?! Szukajcie nowych zespołów, bo ja zostaje!-krzyknął i wszyscy zaczęli się śmiać, a Slash przyciągnął go mocniej do siebie i przytulił. Duff popatrzył na przyjaciół z boku i delikatnie uśmiechnął. 'Trafił pojebany na pojebanego i tak wszyscy założyli zespół' pomyślał. Dzięki nim stał się kimś i dzięki nim wie, że każdy dzień jest niesamowity.
-Ale tak szczerze...-zaczął Slash machając butelką Jacka – jesteśmy zajebiści!- Duff nie podzielał ich entuzjazmu, więc ucieszył się, gdy samochód wreszcie wjechał na lotnisko. Czym prędzej wysiadł z samochodu i zostawiając chłopaków poszedł do sklepu, żeby kupić sobie jakąś przekąskę. Nagle usłyszał przy uchu znajomy głos.
-Don't you cry tonight, I still love you baby...
-Spierdalaj Axl...-oburzony odwrócił się w drugą stronę i modlił, żeby mu nie przywalić.
-Coś ty dzisiaj taki? -oparł się o blat i lustrował go wzrokiem.
-Jaki?
-Sraki. Obrażony na cały świat. Jakaś panienka ci nie dała? Trzeba było moje brać, one zawsze chętne.
-To sobie je kurwa ruchaj ile wlezie i daj mi spokój.
-Ohh... jeszcze się ciebie przestraszę.
-Axl, na serio nie masz nic innego do roboty? Wypierdalaj Slasha wkurzać, bo mu się nudzi.
-Tobie też się nudzi.-zacisnął dłonie w pięści i przesunął wraz z kolejką. Że też akurat dzisiaj Axl'owi zachciało się za nim łazić jak za psem i jeszcze bardziej denerwować. Cały czas, któryś z nich gadał coś pod nosem i miał nadzieję, że odetchnie wreszcie z samolocie. Ustawił się w kolejce do odprawy i chciał jak najszybciej znaleźć się w domu, żeby tam nawalić się w trzy dupy i zasnąć w swojej norze. Oparł się o poręcz i usłyszał gdzieś w tłumie swoje imię. 'Jakieś fanki...' pomyślał zmęczony. Ostatnio coraz częściej zdarzało się, że tam gdzie się pojawiali, pojawiało się i zamieszanie. Teraz dodatkowo brakowało mu napalonych fanek, mimo wszystko odwrócił się w stronę, z której dochodził głos i nie wierzył w to co widzi. W jego kierunku biegła Alison, zrobił w jej stronę parę kroków, a ona cudem przed nim wyhamowała.
-Jesteś!- krzyknęła ledwo co łapiąc oddech. Była cała spocona i czerwona od biegu.
-Co ty tutaj robisz?-spytał zdziwiony, że ją widzi i wyciągnął ręce przed siebie, jakby chciał ją złapać.
-Myślałam, że już nie zdążę...-oparła ręce o kolana i próbowała złapać oddech, podniosła na niego wzrok – Twoja propozycja nadal aktualna? - Nie był pewien czy dobrze usłyszał, czy może Steven dał im takie gówno, które teraz powoduje takie halucynacje.- Chyba jednak nie...-mruknęła smutno nie widząc żadnej reakcji z jego strony. Szybko otrząsnął się z szoku.
-Oczywiście, że aktualna!- jego humor od razu się poprawił – Ben! -krzyknął w poszukiwaniu managera, wyłonił się z tłumu z jego stale znudzoną miną.
-Tylko mi nie mów, że sobie o czymś przypomniałeś i musisz gdzieś wracać.
-Nie. Załatw jeszcze jeden bilet na lot do LA.
-A kim ja jestem?- spojrzał na niego z pogardą, której Duff nienawidził.
-Moim pieprzonym managerem!-krzyknął przykuwając tym uwagę innych podróżnych.
-Więc w takim razie mam masę innych spraw na głowie. Masz swój bilet? Jeśli masz, to wszystko jest w porządku.-odszedł od niego z miną wypraną z emocji, a Duff miał już się na niego rzucić z pięściami jednak obok pojawił się Slash i położył mu dłoń na ramieniu.
-Wyluzuj, nie ma co zatruwać sobie życia takim zapchlonym kundlem. Pójdę kupić.-klepnął go w plecy i skierował w stronę kas biletowych.
-Co się stało?-przeniósł wzrok na brunetkę i podał jej butelkę wody – Czemu zmieniłaś decyzję?
-Możemy o tym teraz nie rozmawiać?- delikatnie się skrzywiła.
-Jasne. Masz bagaż?- przystawiła butelkę do ust i pociągnęła łyka.
-Nie.- pokręciła przecząco głową i wytarła pot z czoła.
-Yhm... cieszę się, że cię widzę.-uśmiechnął się i przyciągnął do siebie lekko przytulając.- Po chwili wrócił Saul z biletem w ręce. Na powrót ustawili się do kolejki. W samolocie każdy zajął swoje miejsce i zły humor Duffa prysł niczym bańka mydlana. Próbował jakoś zagadać brunetkę co zmieniło jej decyzję, ale milczała jak grób. Wreszcie dał spokój i podziwiał widoki za oknem szczęśliwy, że zaraz będzie w swoim kochanym LA i to jeszcze z nią. Po kilku godzinach wreszcie wyszedł na ulicę Los Angeles i uderzyło go duszne powietrze, które po prostu uwielbiał. Pożegnali się z chłopakami i złapał taksówkę do domu. Po 30 minutach był w zachodniej części miasta, która do najlepszych nie należała. Zapłacił taksówkarzowi, złapał walizkę i brunetkę pod rękę i skierował do małego bloku, w którym mieszkał. W tylnej kieszeni spodni odnalazł kluczyki i pchnął obdrapane drzwi, przepuszczając Alison do środka. Poczuł zapach stęchlizny i położył walizkę przy drzwiach, rozglądając po wnętrzu. Ściany w tragicznym stanie, meble przesiąknięte zapachem alkoholu, papierosów i innych bliżej nieokreślonych substancji. Mała kuchnia z szafkami, które mogły się urwać i spać ci na łeb. Łazienka z tragiczną wanną i połamanymi kafelkami oraz dwie, nie duże sypialnie. Jego i przyjaciela, który właśnie pojawił się w drzwiach.
-Ja pierdolę. Capi tutaj gorzej niż kiedykolwiek indziej.-skrzywił się Saul wchodząc do środka.
-Otwórz okna.-nakazał Duff, złapał walizkę i gestem kazał brunetce iść za nim. Otworzył drzwi i ujrzał swoje ukochane łóżko, które w najlepszym stanie też nie było, a zwłaszcza jego sprężyny. Stała na środku z bliżej nieokreśloną miną i rozglądała się niepewnie dookoła – Przepraszam za warunki. Za jakiś czas poszukam czegoś nowego, wcześniej nie miałem ani pieniędzy, ani czasu.
-Nie, nie masz za co przepraszać. Nie jest źle.
-Oj jest... nienawidzę tej nory, ale tylko na to było nas stać.
-Kurwa! Duff! Jestem głodny jak chuj, a lodówka pusta!-usłyszał z salonu krzyk Slasha.
-Sama na zakupy nie pójdzie!-odkrzyknął.
-Kurwaa... masz dłuższe nogi i szybciej nimi przebierasz...-jęknął błagalnym tonem.
-Jeden jedyny raz! Odśwież się, jak będziesz coś chciała wal do Saula, powie ci co i jak.-puścił jej oczko i wyszedł z pokoju.



Opadła ciężko na łóżko, które zaskrzypiało pod jej ciężarem. 'Co ja tutaj robię?' pomyślała. Zrobiło jej się duszno, więc podeszła do małego okna i po pewnym czasie siłowania wreszcie udało się je otworzyć. Wystawiła głowę na zewnątrz i próbowała uspokoić swoje myśli. Pierwszy raz była w LA, pierwszy raz była w takiej dzielnicy i pierwszy raz uciekła z domu. Trochę inaczej wyobrażała sobie jego mieszkanie i musiała przyznać, że przeraziło ją to co zobaczyła. Usłyszała chrząknięcie i obejrzała się do tyłu. W drzwiach z dwoma szklankami stał Saul.
-Pomyślałem, że może chce ci się pić.-wyciągnął w jej stronę szklankę, którą niepewnie chwyciła.
-Dzięki.
-Nie za ciekawie, hęę?- mruknął.
-Czy ja wiem... Po prostu jestem w nowym miejscu, gdzie jeszcze nigdy nie byłam.
-W jakiejś zapchlonej norze, w której nikt nie chciałby mieszkać, ale cóż... Uroki nie bycia na łasce rodziców i pochodzenia z biednej rodziny.-zmarszczyła brwi, doszukując się podtekstu w jego słowach.
-Jeśli...-zaczęła, ale jej przerwał.
-Przepraszam, nie chciałem, żebyś w jakikolwiek sposób wzięła te słowa do siebie. Po prostu... tak było w przypadku moim i Duffa.
-Rozumiem... -pokiwała w zrozumieniu głową.
-Potrzebujesz czegoś?
-Nie, dziękuje.
-Jak coś to jestem obok.-wyszedł z pokoju zostawiając ją samą. Położyła się na łóżku i zamknęła oczy, otworzyła je dopiero, gdy poczuła zimne ręce na swojej dłoni. Przed nią z zaniepokojoną miną klęczał blondyn.
-Wszystko w porządku? Źle się czujesz?
-Nie wiem Duff.... nie wiem czy jest w porządku...-jęknęła, a po jej policzkach popłynęły łzy. - Jestem w LA, pierwszy raz tak daleko od domu, z chłopakiem, którego ledwie co znam! Nie jest w porządku! Nic kurwa nie jest w porządku!-krzyknęła i schowała twarz w dłoniach.
-Shh... hej... spokojnie... nie ma co płakać...- zaczął pocierać jej ramiona. Usiadł na łóżku i objął ramieniem – Może powiesz mi co się stało, że zmieniłaś decyzję i jednak tutaj ze mną jesteś? - Przełknęła ciężko ślinę, bo nie chciała o tym mówić, ale kiedyś wreszcie musiała. Zresztą już kilka razy ją o to pytał, a nie mogła w kółko siedzieć cicho i nic nie mówić.
-Wróciłam do domu... zastałam rodziców, którzy byli na mnie wściekli do granic możliwości... dostałam nawet w twarz od ojca...
-Skurwysyn...-syknął, zaciskając zęby.
-Nie chodzi tutaj o to... tym się akurat najmniej przejmuję. Zrobiła mi awanturę na temat waszego wtargnięcia, że hańbię jej rodzinę, nie pasuje do nich i do tego miejsca, że powinnam mieszkać z takimi jak wy, albo i jeszcze gorzej. Na końcu powiedziała, że żałuje dnia, w którym mnie urodziła i powinna od razu usunąć ciąże, a nie teraz patrzeć na taką chodzącą porażkę. Tego było za wiele... usłyszeć takie słowa z ust kobiety, którą uważa się za ideał i bezgranicznie kocha. Nie wytrzymałam i złapałam pierwszą lepszą taksówkę. Chyba nie byłam świadoma tego co robię... wciąż nie jestem. - zaniosła się szlochem, a on przyciągnął jej głowę do piersi.
-Nie powiem ci, że wszystko się z nią ułoży, bo nie jestem tego pewien... Ale jesteś tutaj ze mną, a ja tego chciałem, więc będzie tak jak powiedziałem. Nie będzie kolorowo, milutko. Wiele się zmieni i wiem, że to wszystko... nie jesteś to tego przyzwyczajona, ale będę przy tobie. Kiedy tylko będziesz tego chciała.
-Nic nie obiecuj... proszę...
-Nie zamierzam nic obiecywać, a teraz przestań płakać. - dopiero po chwili udało jej się wykonać jego polecenia. Przetarła oczy i wymusiła się na uśmiech w jego stronę.
-Tak lepiej, ale szczerszy byłby lepszy.-rozmierzwił jej włosy – Po podroży jesteś zmęczona, idź się wykąp, a ja przygotuje coś do jedzenia.




Gdy zjedli posiłek, Slash rozwalił się na kanapie do góry nogami wraz ze swoją gitarą i zaczął coś brzdąkać, a Alison z Duffem zajęli się zmywaniem naczyń.
-Kurwa. Zapomniałem, że nie masz żadnych ciuchów!-w pewnym momencie uderzył się w czoło i została na nim piana.
-Ja na twoim miejscu bym nie narzekał.-wtrącił się Slash, ale blondyn to zignorował –Zaraz pójdziemy na jakieś zakupy.
-Nie, nie ma takiej potrzeby. Znajdę jakąś prace i wtedy...- w oczach Alison znowu pojawiły się łzy. Zdała sobie sprawę, że została z niczym, jedynie z ubraniami, które miała na sobie.
-I może to tego czasu będziesz łaziła w tym samym? Oszalałaś.-rzucił w nią pianą i zostawiając talerz poszedł do pokoju. Po chwili wrócił z portfelem w ręce i czapką na głowie.
-No to idziemy.
-Teraz? Nie, nie...-próbowała się opierać, ale siłą wypchnął ją za drzwi.
-Ejjj! Jeszcze ja!-Slash wyleciał za nimi prawie, że potykając się o swoje własne nogi. Wyszli na ulicę gdzie brunetka znowu się zatrzymała i popatrzyła na Duffa błagalnym spojrzeniem.
-Dam sobie radę.-powiedziała twardo.
-Ja wcale nie twierdzę, że nie dasz, a teraz idziemy.-gestem głowy nakazał jej iść, lecz ta nie zrobiła ani jednego kroku. Odrzucił włosy do tyłu i nabrał powietrza.
-Jakaś ty uparta! Jeśli nie chcesz iść, to ja będę szedł.-podszedł do niej i przerzucił sobie przez ramię, że bezwładnie na nim wisiała.
-Duff! Puszczaj mnie! Zostaw mnie! Mówię zostaw mnie!-zaczęła się szamotać i uderzać go w plecy jednak na nic się to nie zdało, szedł dziarskim krokiem paląc jak zwykle papierosa i rozmawiając z przyjacielem, kompletnie ją ignorując. Wreszcie dała spokój i z miną obrażonego dziecka dała mu się nieść. Ludzie oglądali się za nimi, a na tamtych dwój pajacach nie robiło to żadnego wrażenia. Gadali o gitarach jakby o niej zapomnieli. Jakieś 20 minut później postawił ją przed jakimś sklepem, ale odwróciła się nawet na niego nie patrząc.
-Mała, ale my idziemy do tego sklepu.
-Teraz nagle sobie przypomniałeś o moim istnieniu?-bąknęła.
-Ależ ja cały czas pamiętam o twoim istnieniu.
-Jakoś nie pamiętałeś kiedy prosiłam cię, żebyś mnie postawił na ziemię.
-Przecież cię postawiłem. Stoisz właśnie na własnych nogach.-prychnęła pod nosem i patrzyła na ludzi po drugiej stronie ulicy. Poczuła jak ręce oplatają ją od tyłu i oddech na swojej szyi.
-Przepraszam... Nie bądź taka uparta i chodź.-mruknął jej wprost do ucha, aż poczuła, że ma gęsią skórkę na swojej skórze.
-Nie..-chciała powiedzieć twardo, ale głos jej się załamał.
-Chooodźź...
-Przestań.-zagryzła usta i przymknęła oczy.
-Ale co mam przestać?-jego szept doprowadzał ją do szaleństwa i nie mogła skupić się na własnych myślach.
-Dobrze wiesz.
-Nie wiem... powiedz.
-Kurwaa! Przestańcie wreszcie robić szopkę na środku ulicy i wleźcie wreszcie do środka, bo zaraz mi dupa się zapoci.-jęknął Saul, który przystępował z nogi na nogę. Duff jedną rękę pokazał mu środkowego palca i nie ruszył ani o krok. - A pieprz się.-machnął ręką i sam wszedł do sklepu.
-No więc...?-zaczął Duff, a ona odwróciła się do niego przodem.
-Nie chcę cię naciągać. Sama coś zarobię i wtedy. Wystarczy już, że kupiliście mi bilet na samolot i w ogóle zgodziłeś się na to, żebym z tobą przyleciała.
-Chyba sam ci to zaproponowałem, tak?
-Co nie znaczy, że muszę być na twoim utrzymaniu. Nie będziesz na mnie wydawał pieniędzy.
-A na co mam je wydać? Wiem co możesz myśleć po tym jak zobaczyłaś nasze mieszkanie, ale teraz naprawdę mam kupę forsy. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek zobaczę tyle pieniędzy.
-Nie.
-Co nie?
-Nie chcę, żebyś mi cokolwiek kupował.
-Jeny... to kupię Slash'owi damskie ciuszki i na niego nie będą jednak dobre, więc odda tobie. Pasuje?
-Duff...
-Alison...-udał jej ton i zrobił słodkie oczka.
-Pierwszy i ostatni raz!-zagroziła mu palcem przed nosem i weszła do środka, a on ze zwycięskim uśmieszkiem za nią.
-Duff! Paczaj jaki mam wyjebany kapelusz!- Slash stał przed lustrem z jakimś kolorowym kapeluszem i strzelał różne miny.
-Zajebisty... pierdol cylinder i bierz ten.
-Cylinder?!-posłał mu złowrogie spojrzenie- niech tylko ktoś zrobi krzywdę mojemu maleństwu, to ja zrobię krzywdę jemu.
-Ja nic nie mówiłem!- Duff wyciągnął przed siebie ręce i zabrał z głowy przyjaciela kapelusz zakładając na swoją.
-No więc...-stanął jak jakaś panienka i zjechał spojrzeniem Alison, a obok niego w podobnej pozycji ustawił się Saul i wygiął usta w dzióbek.
-No więc...-powtórzył za blondynem– mamy tutaj piękne kształty, dwa cycki, tyłeczek i ogólnie niezłą laskę, teraz przyda jej się coś, żeby była jeszcze większą szprychą tak, że Duff'owi stanie, gdy tylko na nią spojrzy.-zmarszczyła brwi i przeraziła, że chyba jednak zakupy z ich dwójką to nie najlepszy pomysł.
-W czymś mogę pomóc?-koło nich pojawiła się wysoko kobieta, a Slash cicho zagwizdał pod nosem bezczelnie patrząc się tylko w jedno miejsce.
-Szukamy czegoś dla tej pięknej dziewczyny.-blondyn wskazał na Alison.
-Da się pani namówić na drinka?-wypalił Mulat uśmiechając się od ucha do ucha i stając przed Duffem.
-Złamasie, teraz nie ty jesteś w centrum uwagi, spadaj.- odepchnął go to tyłu, a ten zaczął naśladować jego ruchy.
-A czego konkretnie? Zaraz coś znajdziemy.-wzięła Alison pod ramię i co chwilę zarzucała nowymi ciuchami, tak samo jak chłopacy z tym, że oni wybierali rzeczy, które ledwo co zasłaniały centymetr ciała. Po uporczywej godzinie spędzonej w przymierzalni wreszcie wyszli obładowani torbami, a raczej chłopacy, bo ona miała jedynie okulary, które zakupił jej Duff. Nie czułą się z tym najlepiej, ale skoro tak nalegał, to co mogła zrobić?
-I co było tak źle?-Duff zarzucił jej na ramię rękę i lekko popchnął w bok.
-Było, bo dawaliście mi takie ciuchy, że równie dobrze mogłabym chodzić nago.
-Los Angeles, złotko.-Slash zacmokał pod nosem i machając głową próbował strzepnąć sobie grzywkę z oczu, ręce miał zajęte, więc musiał radzić sobie sam.
-Uwa...-zaczął Duff lecz jednak nie zdążył dokończyć, bo Gitarzysta z wielką siłą wpadł na uliczną lampę tak, że wszystkie torby wypadły mu z rąk, a jego samego odrzuciło do tyłu. Ludzie na ulicy zaczęli się śmiać, ale Alison i Duff, aż usiedli ze śmiechu na chodniku i nie mogli się opanować.
-Kurwa! Takie to zabawne?! Ciekawe czy byście się śmiali gdybyście mieli takie włosy! I kurwa nie można powiedzieć 'Slash, uważaj lampa!' bo po co?! Najlepiej się śmiać i leżeć na chodniku!-zaczął na nich wrzeszczeć, na co zaczęli śmiać się jeszcze bardziej, bo twarzy nie było widać mu w ogóle. - Taka z wami robota! Nooo! Uważaj Duff, bo zaraz się udusisz! I wtedy będzie ci kurewsko zabawnie! Pierdole to i idę!
-Idź, idź...-wydusił z siebie blondyn – idź do chłopaków i opowiedz im o tym, że prawie przeleciałeś lampę. Ostra zawodniczka... aż do tyłu cię odrzuciła.
-Pierdol się!-Duff podniósł się na nogi i złapał przyjaciela za ramiona, który mimo wszystko próbował mu się wyrwać.
-Czekaj!-krzyknął na niego i zaczesał mu włosy do tyłu – teraz mnie widzisz?- zaśmiał się i pocałował Saula w czoło, a ten odepchnął od siebie.
-Spierdalaj...-mruknął.
-Nosa masz całego?
-Pół kurwa.
-Niezdara jedna...
-Zaraz ty kurwa będziesz niezdarą z jedną nogą.-rzucił, ale po chwili sam zaczął się śmiać.- kurwaa!
-Dobra złamasy! Koniec śmiania się z biednego Slasha! Nie wiem jak wam ale chce mi się kurewsko pić! Czas odwiedzić te trzy króliki w swojej norze.-klepnął Duffa w plecy i wziął na powrót reklamówki w ręce. Wsiedli w autobus, wrócili do domu, poczekali, aż Ali przebierze się w nowe skórzane spodnie, bluzkę z logo zespołu Ramones, taką samą jaką miał Duff i jeansową kamizelkę oraz czarne trampki, na które uwziął się Slash. Wsiedli kolejny raz w autobus, a Ali wyglądała przez okno podziwiając LA. Musiała przyznać, że było tu genialnie – ciepło, zupełnie inni, wolni ludzie. Wyszli na ulicę i po jakiś 15 minutach marszu doszli przed nieduży dom w podobnej okolicy, w której mieszkali oni sami.
-Tutaj mieszka Stevenson, Axl i Izzy i przez większość czasu tak naprawdę my. Tutaj piszemy, ćwiczy, chlamy i mnóstwo innych rzeczy, więc od teraz jest też to i twój drugi dom.-posłał jej delikatny uśmiech, a Saul z kopa otworzył garażowe drzwi. Jej oczom ukazał się wielki garaż przerobiony na salon gdzie dosłownie wszędzie walały się jakieś instrumenty, płyty i inne tego typu rzeczy. Stały tutaj dwie, wielkie czerwone kanapy i dwa fotele, mały stoli i po prawo pod ścianą wielki regał z różnego typu odtwarzaczami muzyki, książkami, płytami i kasetami.
-Spokojnie można tutaj wejść i wynieść co się chce!-krzyknął Slash na cały dom i poszedł w głąb pokoju, a wtedy z krzykiem na plecy skoczył mu Steven tak, że obydwoje wylądowali na ziemi.
-Witamy w burdelu!- trochę spokojniej weszli Axl i Izzy, którzy już zdążyli pochłaniać Jacka Danielsa. Duff klepnął Alison w plecy i poszedł rozwalić się na kanapie. Slash ze Stevenem przepychali się na podłodze, Izzy usiadł na fotelu, a Axl zaczął coś majstrować przy odtwarzaczu. Stała nie wiedząc co za zrobić, wreszcie usiadła koło Duffa i dokładnie rozglądała się po wnętrzu.
-Sweat home, sweat home...-zaczął nucić Rudy i ruszać w rytm piosenki, którą puścił.
-Chyba sweet home – poprawił go blondyn, ale to zignorował.
-Dobra, dosyć tego jebane wyżeracze! Czas na imprezę! LA czeka na nassssss!!!!!!-krzyknął przeskakując przez fotele i lądując nogami pomiędzy Stevenem i Slashem. Wszyscy krzyknęli i podnieśli swoje tyłki. Duff chwycił Alison za dłoń i znowu szli ulicami. Chłopaki palili, pili co chwilę zatrzymywali się przy którymś clubie do którego chcieli się udać. Wreszcie wybrali jeden, ale ochroniarz ich zatrzymał.
-Sorry chłopaki, ale właściciel wciąż pamięta ostatnią akcję.
-Mark! Przestań... wszyscy wiemy, że możesz nas wpuścić...-Axl założyl mu rękę na ramię i machał butelką wódki przed nosem.
-Was może i tak, ale Steven i Saul mają zakaz.
-Coś da się zrobić...
-Nie da nic.
-To było dawno temu.
-Zakaz to zakaz.
-Kurwa! Pierdolić to!-Axl krzyknął i splunął mu pod nogi, pokazując fucka i ruszając szybko do przodu – Jebane skurwysyny! Kiedyś będą błagać, żebyśmy tam przyszli.
-Ten jak zwykle...-mruknął Duff ze śmiechem kręcąc głową. Wreszcie wybrali jeden z lokali i zajęli jedną z kanap, składając zamówienie. Każdy z nich zamówił butelkę czegoś mocnego, a gdy kelnerka pytająco spojrzała się na Alison nie wiedziała co powiedzieć, przygryzła wargę szukając pomocy u Duffa.
-Jakiegoś nie mocnego drinka na początek.-wyręczył ją Steven puszczając jej oczko. Kiwnęła głową i odeszła. Po chwili wróciła z zamówieniem i postawiła przed każdym z nich. Alison niepewnie spojrzała na to co jej przyniesiono, ale nie chciała pokazać słabości, więc przechyliła wszystko naraz, a Duff tylko zachichotał. Po chwili przysiadły się do nich laski i zaczęły bez żadnych ceregieli kleić do chłopaków. Alison oblała się rumieńcem i przysunęła bliżej w stronę blondyna, który teraz zajęty był rozmową z Izzym. Chwyciła jego whiskey nie chcąc wyjść na jakąś kompletną ofiarę.
-Zaraz wracam...-wybełkotał już trochę wstawiony Duff i skierował w stronę baru. Byli tu dopiero 2h, a chłopaki pijani. Zresztą powinna się przyzwyczaić, że to żadna nowość. Spoglądała ukradkowo na Duffa, który stał przy barze i w najlepsze śmiał z jakimś facetem.
-Wszystko, ok?-przysunął się do niej Steven z milutkim uśmieszkiem.
-Taaa.. jasne.-bąknęła sama odczuwając, że trochę na nią zadziałało to co wypiła.
-Skąd w ogóle jesteś? Duff nie zdążył mi nic o tobie powiedzieć.
-Chicago...
-Teraz rozumiem, że już LA.
-Na to wygląda... choć nie wiem jak długo.
-Spokojnie, zaaklimatyzujesz się.-posłał jej kolejny uśmiech i wysypał na stół biały proszek, rozejrzała się dookoła, czy nikt tego nie zauważy, ale nikt nie wydawał się być zdziwionym.
-Chcesz?
-Ja?-wskazała na siebie palcem nie pewna, czy mówi do niej.
-Yhm...
-Eee...- rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu Duffa jednak zdążył się gdzieś ulotnić i nigdzie nie mogła go znaleźć. - W sumie czemu nie...
-Brałaś kiedyś?- pokręciła przecząco głową, a on złapał ją za dłoń, przyciągając bliżej stolika. - Rób to co ja. -puścił jej oczko. Obserwowała jego każdy ruch, a gdy przyszła jej kolej serce zaczęło jej łomotać coraz szybciej, a w głowie pojawiły się myśli, że ma nie tknąć tego gówna i uciekać stąd jak najszybciej się da. Dwa centymetry. Jeden. Jej głowa znajduje się tuż nad tym, zatyka jedną dziurkę nosa i robi wszystko tak jak instruuje ją Steven. Gdy nic już nie zostaje odchyla głowę do tyłu i czeka. Po chwili czuje jak jej ciało staje się wiotkie, a w głowie pojawiają myśli, że może wszystko. Jest zajebiście – czuje się wolna, szczęśliwa. Uśmiecha się pod nosem i zamyka oczy, opierając się o zagłówek fotela. Z oddali słyszy śmiech Stevena i czuje jak zadowolony klepie ją po kolanie. Wreszcie otwiera oczy i widzi, że jest przy stoliku sama. W oddali tańczy Axl w towarzystwie dwóch lasek, Slash idzie z jedną w stronę łazienek i Jego. Zmierzał w kierunku ich stolika, ale jakaś laska go zatrzymała i zaczęła ewidentnie flirtować. Złapała z jedną leżących na stoliku butelek i pociągnęła sporego łyka. Poprawiła bluzkę i idzie w jego kierunku. Nieco zdezorientowanego popycha do tyłu i wbija w jego usta. Dziewczyna, która przed chwilą próbowała go poderwać, skrzywiła się pod nosem i mówiąc coś po cichu odeszła w bok. Ręce Duffa powędrowały na jej pośladki, na sekundę oderwał jej usta od swoich i spojrzał w oczy.
-Brałaś coś?-spytał lekko zdziwiony jej zachowaniem.
-Yhm...-mruknęła zadziornie się uśmiechając i mocniej łapiąc go za kurtkę, którą na sobie miał.
-Oj Alison...-szepnął i się nad nią nachylił łapczywie całując. 


Witam! No i mamy kolejny rozdział... trochę dłuższy niż poprzedni, ale inaczej podzielić go nie mogłam. Przepraszam za wszelkie błędy, starałam się większość wyłapać, ale czy mi wyszło, to nie wiem ;P Wygląda na to, że Alison nie jest, aż tak głupia, jak mogłoby się wydawać ;D Dziękuje za wszystkie komentarze ;***

niedziela, 22 lipca 2012

Rozdział VIII


Obudziły go delikatne promienie słońca padające na jego twarz, które wywołały ból głowy. Ciężko jęknął i otworzył oczy. Ujrzał nieznajome mu wnętrze, podparł się na łokciach i zobaczył śpiącą na jego kolanach brunetkę. Zaczął powoli składać sobie wszystko w jedną całość. Naokoło niego porozwalane były butelki i inne świństwa, a ludzie spali gdzie popadło. Złapał kawałek swojej koszulki i skrzywił się wyczuwając nieprzyjemny zapach. Delikatnie odsunął z twarzy brunetki włosy i ujrzał jej podpuchnięte oczy i suche usta. Wczoraj ta Mała nieźle go zadziwiła. Wypiła i zaciągnęła go na środek parkietu, wyczyniając swoim ciałem takie ruchy, od których nie mógł oderwać oczu. Później robił zawody z Saulem, który więcej wypije i tak urwał mu się film. Alison mruknęła i przewróciła się na drugi bok wpijając mu w udo swój podbródek.
-Mała...-szepnął, delikatnie ją trącając, nie zareagowała. Zbliżył swoją twarz do jej ucha i szepnął – Mała... wstawaj...- otworzyła delikatnie swoje niebieskie oczy i zmarszczyła brwi.
-Co się dzieje?-wychrypiała.
-Wstajemy. Czas się zbierać.- delikatnie podniosła się do pozycji siedzącej i odgarnęła włosy. Wyglądała tragicznie, ale mu i tak to nie przeszkadzało.
-Nic nie pamiętasz?-delikatnie się zaśmiał widząc na jej twarzy zdezorientowanie, gdy rozglądała się dookoła.
-Niee...-zagryzła zęby.
-Trochę zaszalałaś.
-Boże... powiedz, że nie zrobiłam nic głupiego.
-Masz na sobie ciuchy, więc chyba nie.- puścił jej oczko i podniósł na nogi, podając jej dłoń. Chwyciła ją i lekko zachwiała.
-Trzeba znaleźć tych dwóch pojebańców. Mam nadzieję, że tutaj są...-ruszył do przodu rozglądając się za Stevenem i Saulem.
-To nie Steven?-wskazała mu ręką na faceta leżącego na jakiejś nagiej lasce. Pokręcił głową i podszedł do niego podnosząc za włosy.
-Kurwa!-krzyknął tamten i podskoczył na równe nogi, gdy zobaczył przed sobą Duffa popchnął go lekko do tyłu – Pojebało cię?!
-Szukaj lepiej Slasha i idziemy.- Po jakiś pięciu minutach udało im się znaleźć bruneta i cudem dobudzić. Złapali po puszcze pepsi i wyszli na ulicę, na której panował już niezły ruch. Słońce raziło ich w oczy i powłócząc nogami szli przed siebie.
-Która jest kurwa godzina?-jęknął Slash, podpierając się o Stevena.
-Chuj wie.- odpowiedział mu tamten i poprawił zsuwającą mu się z głowy czapkę. Spojrzał na Alison, która przy nim wydawała się być taka malutka. Jej błękitna sukienka była cała pognieciona i w jednym miejscu nawet porwana. Przeniosła na niego wzrok i posłała pytające spojrzenie, a ten tylko wzruszył ramionami.
-Chłopaki... dzisiaj jest 14, czy 15?- zaczął Steven z pełną buzią, bo w jezdnym z kiosków zdążył kupić sobie pączka.
-15.-odpowiedzieli wszyscy jednocześnie, a ten raptownie pobladł, a oczy zrobiły wielkie do granic możliwości.
-Co?-spytał Duff lekko śmiejąc się z zachowania przyjaciela, Slash zmarszczył brwi, a po chwili wyglądał tak samo jak Steven.
-Co wam odpierdoliło? Zdaliście sobie sprawę, że mieliście zamówione jakieś dziwki, czy co?
-Dziwki to ty kurwa masz.- syknął Saul.
-Dzisiaj. Przyjeżdżają. - Duff teraz zrozumiał o co im chodzi. Dzisiaj mieli przyjechać goście z wytwórni i przesłuchać część materiału, którą udało im się nagrać. A raczej na której próbowali się skupić, ale coś im nie wychodziło...
-Kurwa. Udupią nas. Mamy przejebane.-złapał się za włosy i chodził w tą i z powrotem. Slash zrobił krok do przodu i wtedy Duff wpadł na niego i mało co obaj nie wylądowali tyłkami na chodniku.
-Kurwa! Patrz jak przebierasz tymi kajakami! Ja pierdole... która godzina?-Slash odwrócił się w stronę Stevena i Alison.
-Dochodzi 12...-powiedziała.
-Kurwaaaa! Mieliśmy na 10.15 tam być! Kurwa, kurwaaa!-Duff zaczął panikować. Ostatnio mieli już i tak przejebane. Nie dość, że nie zjawili się na wszystkich wywiadach, rozjebali hotel, to jeszcze nie zjawili się na spotkaniu z producentami.
-Taksówka!-krzyknął Steven i praktycznie wleciał pod koła jednej z nich. Walnął w dach i wepchnął każdego do środka. W samochodzie Alison złapała go za dłoń i szepnęła 'będzie dobrze', ale wiedział, że raczej tak nie będzie. Po 20 minutach dotarli do studia i biegiem rzucili się do pokoju, w którym miała odbywać się rozmowa. Wlecieli do windy i nerwowo postukiwali, gdy ta leniwie poruszała się do góry. Wybiegli na korytarz i zobaczyli siedzącego pod drzwiami Axl'a i Izzy'ego z grobowymi minami. Gdy Rudy ich zobaczył poderwał się z miejsca i podleciał do Slasha, łapiąc go za kołnierzyk koszulki.
-Gdzie wy się kurwa podziewacie?! Od kiedy kurwa 10.15 stała się 12.20?! Zajebię was kurwa! Mamy teraz przez was tak przejebane! Nie wiem jak się kurwa wykręcicie?!-zaczął wrzeszczeć jak opętany, Duff położył mu dłoń na ramieniu, a ten ją strzepnął.
-Axl... spokojnie.-próbował uspokoić przyjaciela, który kurczowo trzymał Slasha.
-Ja ci dam spokojnie! Gdzie wy się kurwa szlajacie?! Trudno przytachać dupy na spotkanie?! Ciebie już kurwa na kilku wywiadach nie było! Jak wy capicie!?
-Axl... cicho...- wtrącił się Izzy i wtedy spojrzeli do tyłu. Ich rozmowie przysłuchiwali się faceci z wytwórni., ubrani w te swoje garniaki. Axl puścił Saula i otrzepał dłonie, raptownie prostując.
-Odezwijcie się słowem, a was rozkurwie.-wysyczał przez zaciśnięte zęby tak aby tylko oni usłyszeli. Duff westchnął pod nosem i nachylił Alison do ucha.
-Poczekaj tutaj.- pokiwała w zrozumieniu głową, a on leniwie poszedł za przyjaciółmi. Weszli do pomieszczenia i zajęli miejsce naokoło stołu. Ich manager miał minę, która nie wróżyła nic dobrego i był przygotowany na wszystko.




Siedziała już ponad godzinę i czekała, aż chłopacy wreszcie wyjdą. Co chwilę sztywniała, gdy otwierały się drzwi, ale to okazywały się być tylko sekretarki, które co chwilę przynosiły jakieś papiery, czy kawę. Podskubywała końcówkę swojej sukienki i próbowała ignorować ból głowy, który był niemiłosierny. Zaszalała i była tego świadoma. Przypomniały jej się miny jej rodziców, gdy chłopacy po nią wparowali i wiedziała, że nie ma co teraz pokazywać się w domu. Zabiliby ją na pewno. Poczuła, że musi iść do łazienki, spytała się młodej kobiety gdzie ma się udać i poszła we wskazanym jej kierunku. Gdy zobaczyła się w lustrze przeraziła się tego widoku. Bledsza niż zwykle z sinymi ustami i oczami. Włosy odstawały w jej każdą stronę. Odkręciła wodę i przemyła twarz, próbując także uklepać trochę niesforne, brązowe fale. Gdy wyszła zajęła wcześniejsze miejsce i wsłuchiwała się w słowa piosenek wydobywających się z głośników. Wreszcie drzwi się otworzyły i jako pierwszy wyszedł z nich Slash, Axl, jak zawsze uśmiechnięty Steven, Duff i Izzy. Wyczytała z twarzy blondyna niezadowolenia, Axl wyminął ją nawet nie zwracając na nią uwagi i poszedł w stronę windy.
-Wszystko w porządku?-spytała niepewnie.
-Powiedzmy... Chodźmy stąd. Nie mam ochoty dłużej tutaj być.-weszli do windy, w której byli już pozostali i nie panowała tutaj miła atmosfera z czym nie czuła się za dobrze. Jedynie Steven nie był poważny, w pewnym momencie wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Slash szturchnął go w ramię, żeby się uspokoił co zadziałało na niego jeszcze bardziej. Axl mordował go spojrzeniem, a Izzy wydawał się być w zupełnie innym miejscu.
-Steven, zamknij wreszcie ryj, albo wepchnę ci do buzi kutasa Slasha.-syknął Axl, Slash wzdrygnął na jego słowa. Wyszli przed budynek i czekał już na nich bus. Duff złapał ją za rękę i posadził blisko siebie, całą drogę kciukiem kreślił na jej wewnętrznej stronie dłoni kółka i wyglądał przez okno nad czymś zastanawiając. Bała się zapytać co się stało. Nim dojechali do hotelu atmosfera się już rozluźniła, tylko Duff pozostał niezmieniony. Chłopacy polecili do sklepu po zapas alkoholu, a Duff i Ali poszli do pokoju.
-Wezmę prysznic...-szepnęła i poszła do łazienki. Zrzuciła z siebie sukienkę i weszła do kabiny. Puściła gorącą wodę i wreszcie zmyła z siebie uporczywy pot. Odrzuciła głowę do tyłu i pozwoliła dawać wodzie przyjemne uczucie ukojenia, po chwili poczuła na swoim ciele czyjeś ręce i jak ktoś staje koło niej, przysuwając ją do siebie. Odwróciła się do niego przodem i złożyła na ustach blondyna pocałunek. Położył ręce na jej biodrach i a ona wtuliła głowę w jego tors. Czuła się bezpiecznie i chciała aby trwało to wiecznie. Jeszcze nigdy w życiu nie pragnęła tak niczyjego dotyku, głosu i obecności jak Duffa. Choć znała go krótko odegrał tak ważną rolę w jej życiu i nie chciała tego przerywać. Czuła, że się w nim zakochuje, o ile już tego nie zrobiła. Miała jednak oczy i trochę rozumu, więc wiedziała, że on nie czuje do niej tego samego, ale teraz jej to nie przeszkadzało. Odchyliła głowę do tyłu, a on zaczął całować ją po szyi i rękoma błądzić wzdłuż tali, pieścić piersi, doprowadzał ją do szału swoim dotykiem. Przyparł ją do ściany i zachłannie wbił w jej usta. Po chwili przeszedł do konkretów, a ich oddechy stawały się coraz mniej miarowe.

Leżeli w łóżku całkiem nadzy. Gładził jej długie, brązowe włosy i wsłuchiwał w cichy oddech. Tak, on Duff McKagan cholerny napaleniec, ćpun, człowiek, który ma wszystko gdzieś leży z piękną dziewczyną i nie myśli tylko o tym, aby jej zerżnąć, choć pomińmy fakt, że już to zrobił. Nie wiedział jakim cudem ta Mała istotka tak zawróciła mu w głowie pierwszy raz kiedy przyszła do niego do pokoju. Z początku wydawała się być taka jak inne, ale gdy tylko spojrzał w jej oczy coś się zmieniło. Chciał jej pokazać świat i jakie są jej możliwości. Nie chciał jej opuścić, bo wiedział, że w głębi jest strasznie zagubiona, a w nim włączył się jakiś chujowy instynkt dobrego Duffa. Kiedy była przy nim nie czuł się jak pieprzony skurwiel, którego chce każda, bo jest wschodzącą gwiazdą rocka. Teraz to wszystko ma już naprawdę dobiec końca. Liczył na coś więcej, a jego plany jak zwykle musiały się spieprzyć. Westchnął ciężko i przymknął oczy, a po chwili zasnął. Gdy się obudził była już trzecia w nocy, a ona wciąż spała wtulona w jego tors. Spojrzał na jej spokojną, niewinną twarz i skojarzyła mu się z latami kiedy życie wydawało się być znacznie prostsze. Założył na siebie spodnie i cicho wyszedł z pokoju, kierując się do chłopaków. Gdy wszedł do środka ujrzał schlanego Izzy'ego śpiącego w kącie, Stevena obok którego leżały puste strzykawki, a on sam wydawał się być nieprzytomny. Jęknął pod nosem i podszedł do blondyna. Lekko go szturchnął, a ten otworzył oczy, uspokoił się i przeniósł wzrok na Slasha w towarzystwie dwóch pół nagich dziewczyn. Brakowało Axla. Zaczął odczuwać głód i z kieszeni schlanego w trzy dupy Izzy'ego wyciągnął działkę koki. Usiadł przy stole i uformował długą kreskę. Gdy już wciągnął prawie wszystko w pokoju pojawił się Axl.
-No proszę, kogo moje oczy widzę. Mój ulubiony blondynek.
-Jeszcze pomyślę, że chcesz mnie zerżnąć.
-Dosłownie marzę, żeby zatopić swojego przyjaciela w twojej zgrabnej dupce.
-Wiesz... powinienem się cieszyć, ale nie będę tego robił. Masz pozostałą trójkę schlaną tak, że możesz z nimi robić co chcesz. Jakim cudem ty się trzymasz?
-Już wytrzeźwiałem trochę. Ehh... i o 13 do domku. Czujesz to?-wyciągnął papierosa, a drugiego podał przyjacielowi.
-Czuje, czuje...
-Jakoś nie wyglądasz na zadowolonego. Spoko, myślałem, że będzie gorzej przez to wasze spóźnienie. Zawsze musicie to robić?
-Tak, tak właśnie jest. Zawsze kurwa musimy coś odpierdolić, żebyś to ty wychodził na tego świętego.-syknął Duff pomału tracąc nerwy.
-Łoohoho!- Rudy wyciągnął ręce w obronnym geście – Coś taki nerwowy?
-Bo ty już kurwa nic nie odpierdalasz. Nie robisz żadnej z tych rzeczy, które my.
-A czy powiedziałem cokolwiek? Może powinieneś więcej wypić, bo na trzeźwo taki nieprzyjazny jesteś.
-Pierdol się.-rzucił w jego stronę i podnosząc się z krzesła ruszył do drzwi.
-Jutro kurwa masz się zjawić na lotnisku o 12!-krzyknął za nim Axl. Trzasnął drzwiami i ruszył do swojego pokoju. Wszedł jednak trochę za głośno, bo brunetka się przebudziła.
-Śpij, śpij.-machnął ręką w jej stronę i podszedł do komody, na której leżało piwo.
-Wszystko w porządku?-spytała patrząc na niego niepewnie. Pokiwał twierdząco głową, choć wcale nie było tak w porządku. Spojrzał na brunetkę, która siedziała na łóżku i badawczym spojrzeniem się mu przypatrywała.
-Nie będziesz już spała?-spytał trochę spokojniejszym tonem.
-Nie.
-Ubierz się, ok? Pójdziemy na spacer.- wykonała jego polecenie, a on w tym czasie dokończył piwo. Gdy była już gotowała założył na siebie kurtkę i opuścili hotel. Szli koło siebie, aż doszli do miejsca gdzie ostatnio ze sobą rozmawiali. Usiedli na murku i wpatrywali się w przestrzeń. Żadne z nich się od dłuższego czasu nie odzywało, aż wreszcie ciszę przerwał Duff.
-Wyjeżdżam.
-Wiem... ale to dopiero za kilka dni?- w jej głosie wyczuwalny był smutek, nie chciała jednak nic dać po sobie poznać.
-Jutro, a raczej już dzisiaj.
-Zazdroszczę... możesz wszystko rzucić i być gdzie chcesz.
-Powiedzmy, ale z tym rzucaniem wszystkiego nie zawsze jest tak fajnie.
-Masz odwagę.
-Ty też ją masz, ale dopiero to odkrywasz.
-Nie mam...
-Nie masz? To w takim razie co tutaj ze mną robisz? Kto wczoraj uciekł z naćpanymi kolesiami na oczach rodziców? Tym naćpany byłem ja, ale dla mnie to żadna nowość.- spojrzał jej w oczy i widział w nich jak walczy sama ze sobą i nie wie co powiedzieć.
-Jesteś cholernie silny, Duff. A ja nie mam niczego z tego wszystkiego.
-Silny?-nie rozumiał jej słów.
-Wiesz, że gdybyś chciał to równie dobrze mógłbyś to wszystko rzucić? Rzucić ćpanie, zacząć się uczyć i żyć inaczej. Mógłbyś być jednym z tych ludzi, którymi tak samo gardzisz, jak do pewnego czasu ja gardziłam takimi jak ty. Ale teraz wiem, że... że jesteś inny. Nie sądziłam, że będę tutaj siedzieć z kimś takim jak ty. Jeny... przez dwa tygodnie wydarzyło się w moim życiu tyle rzeczy, które zrobiłam pierwszy raz... nigdy tyle nie przeżyłam.
-Ale te pierwsze rzeczy były fajne?-zadziornie się do niej uśmiechnął, a ta go popchnęła.
-Tylko tyle zapamiętałeś? Ale jeśli się już pytasz to tak. Były fajne, fajniejsze niż mogłabym sobie wyobrazić.
-Przestań, bo moje ego rośnie.
-Właśnie widzę. Wszystko ci rośnie. Zostałeś dość... długo wyposażony, więc nie wiem czy powinno ci coś jeszcze rosnąć, bo to może źle się dla innych skończyć.
-Nie no... wiesz... na kilka centymetrów więcej chyba też byś nie narzekała.
-Jest okey. Nie potrzebujesz więcej.
-Nie?-oblizał wargi i zmrużył oczy.
-Nie!-pokazała mu język, a ten ze śmiechem ją do siebie przyciągnął i przytulił.
-Pojedź ze mną...-szepnął w jej włosy. Nie mógł już dłużej dusić tego w sobie. Nie chciał aby ta znajomość się zerwała. Nie chciał jej opuszczać, chciał ją tyle nauczyć, tyle pokazać.
-Nie mogę.. rodzice w życiu się nie zgodzą.
-Ucieknij...
-Duff...- w jej głosie słyszalny był ból.
-Co ci szkodzi? Wiem, że może ci się to wydawać dziwne... I możesz na to nie zgodzić, ale zajmę się tobą. Zaopiekuje się, wiem jak to brzmi z ust ćpuna, który nie jest trzeźwy chyba ani jednego dnia, ale obiecuję, że niczego cie nie zabraknie. O pieniądze nie będziesz musiała się martwić, bo w końcu zaczęliśmy zarabiać coraz więcej, ludzie nas kochają i chcą więcej i więcej. Nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić, tylko pojedź ze mną. Pokaże ci świat, pokaże ci jak można żyć.
-Duff... nie oszukujmy się. To nie ja, tak samo jakbym ja kazała ci teraz to wszystko rzucić. Zostaw zespół, zostaw to wszystko, nie zrobiłbyś tego, prawda?- przymknął powieki i zacisnął wargi.
-Nie.- chciał być z nią szczery.
-Więc i ja nie mogę. Choć może i bym chciała, bo naprawdę zdążyłam cię polubić. Zdążyłam polubić powalonego Stevena.-zaśmiała się na myśl o chłopaku, który zawsze coś odwalał, a on do niej dołączył.
-Czyli to ostatni raz kiedy siedzimy tutaj?-spytał po chwili.
-Na to wygląda.-objął ją jeszcze mocniej. Siedzieli tak do czasu, aż zaczęło świtać, a później jeszcze trochę czasu spędzili na całowaniu.
-Musimy iść...-powiedziała w końcu.
-Musimy...- z wielką niechęcią przyznał jej rację i ruszyli w stronę przystanku autobusowego. Gdy dodarli na miejsce mocno się do siebie przytulili ignorując ludzi przechodzących ulicą.
-Dziękuje ci... za wszystko. Dzięki tobie moje życie nie będzie takie samo.
-To ja dziękuje... I wiesz co? Chyba jesteśmy mistrzami pożegnań.-zachichotała.
-Chyba tak... ale to ostateczne, choć chciałabym, żeby było inaczej.
-Daj mi swój numer.
-Nie. Tak będzie lepiej, nie ma co niczego utrudniać.
-Dobrze... Alison... Pamiętaj naprawdę kim jesteś...
-Będę pamiętać, a ty na siebie uważaj. Nie zaćpaj się na śmierć i pilnuj Stevena. Ogólnie to pozdrów go ode mnie.
-Na pewno to zrobię. - złożył delikatny pocałunek na jej ustach – Mała Alison...
-Żegnaj.- z wielkim trudem ją puścił i patrzył jak odchodzi do autobusu. Pomachała mu, a on nie mógł wymusić na żaden ruch.


Witam ;) No i jest kolejny rozdział... trochę wcześniej, ale to w ramach przeprosin, że musieliście tak długo czekać na poprzedni. Co będę komentować? Zostawiam to Wam ;P

wtorek, 17 lipca 2012

Rozdział VII


Minął tydzień od jej ostatniego spotkania z Duffem. Była dawną Alison, która nie sprawia kłopotów, jest grzeczna i wszyscy się nią zachwycają. Nawet jej matka wczoraj na nią spojrzała i poprosiła o pomoc przy obiedzie, a później razem poszły do kościoła. Mimo wszystko cały czas czuła pewną pustkę i ciężko było jej się uśmiechać, gdy była sama w pokoju. Pomimo że próbowała zapomnieć, to cały czas miała przed sobą Jego. Gdy w tłumie na ulicy zobaczyła blond włosy, przyśpieszyła, a jej serce mocniej zabiło, jednak to okazał się nie być On, a ona poczuła zawód i łzy w oczach, i zawsze w takim momencie karciła się za to jak reaguje, i że musi zapomnieć. Szło jej coraz lepiej. Ocknęła się z zamyślenia, gdy zadzwonił dzwonek, zwiastując koniec lekcji na dzisiejszy dzień. Usłyszała jak znajomi z jej klasy planują wyjście do parku, ale odmówiła, chcąc pouczyć się na jutrzejszy sprawdzian z chemii. Przewiesiła torbę przez ramię i resztę książek odłożyła do szafki, a następnie skierowała się do wyjścia ze szkoły. Wyszła na dziedziniec i spojrzała przed siebie, na ulicy zobaczyła blondyna i zaśmiała pod nosem. 'Opanuj się, Alison' mruknęła cicho, ale wtedy spojrzała na ludzi, którzy również spoglądali w tym samym kierunku co ona, a niektórzy nawet omijali go szerokim łukiem. Przetarła oczy i wytężyła wzrok. Zeszła ze schodów i wtedy była pewna, że to na pewno on. Stał oparty o czarne auto, w buzi trzymał papierosa i co chwilę popijał pepsi. Gdy ją dostrzegł uśmiechnął się i przeczesując włosy ruszył do przodu. Serce jej załomotało i szybko poszła w jego kierunku.
-Co ty tutaj robisz?-spytała, gdy była już dostatecznie blisko, żeby mógł usłyszeć.
-Zabieram cię na spacer.- wyciągnął z ust papierosa i wyrzucił go na ziemię, a gdy byli już koło siebie, złapał jej dłoń i splótł je ze sobą.
-Oszalałeś.-pokręciła w niedowierzaniu głową.
-Żadna mi to nowość.- wzruszył ramionami – Przez tydzień czekałem, że być może się zjawisz, ale jak widzę nie miałaś zamiaru, więc jestem i ja. - Chciała coś powiedzieć, ale położył jej palec na usta -Shh... nic nie mów. - Pociągnął ją w stronę samochodu i otworzył przed nią drzwi. Obszedł go dookoła i cały czas tajemniczo się uśmiechał.
-Powiesz mi chociaż co planujesz?- spytała, gdy zajął już miejsce kierowcy.
-Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie.- puścił jej oczko i odpalił silnik. Z piskiem opon wyjechał ze szkolnego parkingu, zwracając tym spojrzenia wszystkich zgromadzonych na dziedzińcu. Włączył radio i w głośnikach rozbrzmiała jakaś ostra nuta, a on zaczął śpiewać. Co chwilę spoglądał na nią, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Ona sama nie mogła przestać się uśmiechać, cieszyła się, że go widzi, i że nie jest to jeden z kolejnych jej omamów. Wyjechali za miasto i jechali już jedną z mniej uczęszczanych dróg, zastanawiała się co planuje, ale nie chciała przerywać mu śpiewania. Wreszcie zatrzymał się na jednym ze wzgórz skąd rozchodził się widok na ocean. Wyskoczył z auta i otworzył przed nią drzwi.
-Co ty robisz?-spytała w niezłym szoku.
-Dziewczyno! Zobacz jaką mamy dzisiaj pogodę, a ty chciałaś spędzić dzień może się ucząc, co?
-No właściwie miałam plany spędzić dzień z chemią.
-No patrz... i spędzisz go z Duffem.-wypiął dumnie pierś do przodu i chwycił jej dłoń. Zeszli ze stromego zbocza i po chwili spacerowali już brzegiem morza. On cały czas trzymał jej dłoń.
-Jak ci minął tydzień?-spytała po chwili.
-Nieźle. Kilka imprez, wywiady, nagrywamy nowy materiał na płytę, ale coś opornie nam to idzie, bo do studia nikomu nie chce się iść na siłę, a te chuje jęczą nam nad głową ile to dziennie ono kosztuje, więc nieciekawie. Stevenson wpadł jeszcze na genialny pomysł dolania środków przeczyszczających Benowi, jednak przesadziliśmy z ilością i aż wylądował w szpitalu. Dzisiaj wyszedł i już zaczął wprowadzać swoje rządy, kto się jednak tym przejmuje?
-No na pewno nie wy.
-Na pewno nie my. A tobie jak minął tydzień?
-Żadna nowość... po staremu, nic nowego.
-Czyli Alison znowu udaje?
-Nie udaję...-pokręciła przecząco głową, ale przytaknęła, gdy zobaczyła jego kpiące spojrzenie.
-Nie musisz udawać.
-A jeśli chcę?
-Nie wiesz czego chcesz, bo nie miałaś innych opcji do wyboru. Nie wiesz jak to jest żyć inaczej.
-Może nie muszę wiedzieć.
-Każdy musi wiedzieć. Czasami podążamy nie tą drogą, którą trzeba.
-A ty niby podążasz swoją?
-Czuje, że tak. Niczego mi więcej nie potrzeba, no może jednej rzeczy...-spuścił trochę wzrok.
-Jakiej?-zatrzymali się, a on kreślił na piasku różne słowa czubkiem butów. Czekała na jego odpowiedź.
-Czemu nie przyszłaś?-spytał po chwili podnosząc wzrok.
-Mówiłam ci przecież. Myślałam, że zrozumiałeś.
-Nie powiedziałem, że rozumiem. Nic nie powiedziałem, co nie oznacza, że nie chciałem cię widzieć. Brakowało mi...hmm... określmy to... pomocą tobie.
-Brakowało ci mnie?
-To nie powinno być pytanie, ale tak.- spojrzał na nią oczekując reakcji, a ona nie wiedziała co ma powiedzieć. Na te słowa poczuła jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym jej ciele.
-Mi ciebie też, ale wiesz, że przecież zaraz wyjeżdżasz i ta przyjaźń nie ma sensu, to nie przetrwa.
-A kto tu mówi o przyjaźni? Pieprz zasady, pieprz niepokój i na zastanawiaj się co gdyby. Ja nie mam czasu na takie gierki i podchody. Żyje chwilą, jeśli się coś spieprzy, trudno. Ale przynajmniej zaryzykuję. Mała, nie będę ukrywał, że mnie zaciekawiłaś i mi się podobasz, a ja przywykłem do tego, że mam wszystko czego chcę, a ty nie zamierzasz mi tego dać, co mnie jeszcze bardziej zaintrygowało. Nawet nie wiesz jaka jesteś interesująca. Umierałem myśląc codziennie o tobie co nie jest do mnie podobne. Więc masz wybór. Tu i teraz. Ja powiedziałem co myślę. Powiedz słowo, a odwiozę cię do domu i już nigdy więcej mnie nie spotkasz, zapomnisz o kimś takim jak pojebany Duff.- zakończył swój wywód i wyczekująco na nią spojrzał. Przygryzła wargę i wspięła delikatnie na palce patrząc mu w oczy.
-Może byś mi tak pomógł? Nie mam głowy jak żyrafa.-zaśmiał się i wykonał jej polecenie. Ich usta się zetknęły, jednak on pozwolił jej działać. Kiedy był pewien, że ona tego chce zaczęli się namiętnie całować, a on złapał ją za biodra i mocniej do siebie przysunął. Zaczęli błądzić rękoma po swoich ciałach, aż wreszcie osunęli się na piasek i teraz całowali się leżąc. Alison złapała go za koszulkę i pociągnęła gwałtownie do góry.
-Pieprzyć to.-przygryzła wargę i kolejny raz wbiła w jego usta, tym razem pozbawiając koszulki. Miała gdzieś, gdzie są, czy ktoś ich może widzieć i jakie są konsekwencje tego. Jak szaleć, to szaleć. Posłał jej pytające spojrzenie, a ona potwierdziła kiwając głową. Nie musiała czekać na więcej. Bała się, ale postanowiła odstawić to na bok i zaufać blondynowi. Po chwili pozbył się jej dolnej części odzieży i kochali się na środku plaży. Było lepiej niż mogła się spodziewać i nie żałowała, na pewno nie teraz.


-Jesteś pewna, że nie chcesz jechać ze mną?-spytał, gdy stali pod jej domem.
-Jestem pewna.-chwycił mocniej jej dłoń i przyciągnął do siebie. Uśmiechnęła się do niego.
-Przyjść jutro po ciebie?
-Nie, po szkole idę na urodziny z rodzicami.
-A gdzie? To jak wyjdziemy ze studia, to wpadniemy po ciebie. Albo nie musisz iść do szkoły. - posłał jej jeden ze swoich zadziornych uśmiechów.
-Muszę, bo... bo... zależy mi na przedstawieniu.
-Przedstawienie?
-Próba generalna.
-No to w takim razie wpadniemy po ciebie na imprezę. Będziemy o 22 czekać pod budynkiem.-podał jej karteczkę, na której napisała adres i posyłając mu ostatni uśmiech wyszła z auta. Zatrzasnęła drzwi i weszła do domu. Całe szczęście nikogo jeszcze nie było. Poszła do siebie do pokoju i wzięła prysznic obmywając się z piasku, który dosłownie miała wszędzie. Przypomniała sobie co wydarzyło się między nimi na plaży i jej policzki się zaczerwieniły i mimowolnie przygryzła wargę. Spakowała książki do szkoły i była tak zmęczona, że od razu położyła się spać. Następnego dnia po szkole od razu wróciła do domu i zaczęła szykować na urodziny jednego z jej 'przyjaciół', a bynajmniej jej rodzice bardzo chcieli, aby nim był. Nie chciała bardziej zachodzić im za skórę i zgodziła się na tę imprezę. Nienawidziła ich, ale może się poświęcić. Zresztą tak samo, jak robiła to zawsze. Założyła sukienkę, na którą nalegała mama – w kolorze błękitu z delikatną koronką wystającą spod spodu. Weszli do domu przyjaciół ich rodziców i od razu uderzył ją różany zapach i delikatna muzyka roznosząca się po całym domu. Jeśli się nie myliła, to na fortepianie grała córka państwa Gilmoore, którą uwielbiali się chwalić. Zresztą kto z tutaj zgromadzonych tego nie lubił? Złożyła życzenia solenizantowi i wraz z rodzicami poszła do większego pomieszczenia. Tata podał jej lampkę szampana i puścił oczko.
-Jeden raz możesz się napić.- kiwnęła z grzeczności głową. Chodziła pomiędzy rodzicami przysłuchując się ich rozmową na temat ostatnich spraw w sądzie, żarcików, przepisów i innych rzeczy, które kompletnie teraz ją nie obchodziły. Przysiadła na jednym z foteli, sącząc pomarańczowy sok i patrzyła na zegar, którego wskazówki leniwie przesuwały się do przodu. Było dopiero po 20, więc musi być tutaj z jeszcze dwie godziny. Nagle ktoś się do niej dosiadł i tym kimś okazał się być James, który obchodził dzisiaj urodziny.
-Słyszałem, że grasz główną rolę w przedstawieniu.
-Tak.-wymusiła się na uśmiech i powróciła do liczeniu płatków kwiatka w wazonie obok.
-Gratulacje.
-Dziękuje.
-Podobno tę rolę miała już Mary, ale uważam, że znacznie bardziej się do tego nadajesz. Jesteś znacznie ładniejsza.-położył swoją dłoń na jej, ale szybko ją strąciła.
-Może i miała.
-Cieszę się, że przyszłaś.-przybliżył się do niej delikatnie, a ta odsunęła jeszcze dalej na ile mogła.
-Twoje urodziny. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.-kolejny raz wymusiła się na uśmiech i spotkała się ze spojrzeniem czerwonej ze wściekłości Mary, która od lat kochała się w Jamesie. Poczuła satysfakcję.
-Po szkole chodzą plotki.
-Jakie plotki?- zaciekawiła się i odwróciła głowę w jego stronę. Może i nie był najbrzydszy i jakiś miesiąc temu by się jej podobał, ale nie teraz. W tym momencie jego idealny przedziałek na środku głowy i te idealne ciuchy, flakonik perfum, który na siebie wylał obrzydzały ją.
-O tobie i jakimś chłopaku. Czy to prawda?
-A to już nie twoja sprawa.- zaśmiała się rozbawiona całą sytuacją.
-Bo jeśli byś chciała, to może poszłabyś ze mną w piątek do teatru?
-Z całym szacunkiem, ale nie. Zaproś Mary.- to wszystko co działo się wkoło zaczęło ją coraz bardziej bawić i sama nie wiedziała co się z nią dzieje.
-Mówiłem, że to ty bardziej mi się podobasz.- jego dłoń znowu delikatnie dotknęła jej.
-Ale ty mi nie.-rzuciła i usłyszała huk, a w domu zapanowała cisza. Wstała szybko z miejsca i poszła do drugiego pomieszczenia. W drzwiach wejściowych stał Duff, obok niego Steven podbierający się o Slasha i cała trójka już nieźle wstawiona w najlepsze się śmiała.
-Nie przeszkadzajcie sobie! My tutaj tylko na chwilę!-ryknął na cały dom Slash, a z jego ust wypadł papieros.
-Co to za oblechy?-zorientowała się, że za nią stoi James.
-Cóż za zajebiste przyjęcie! To znaczy przepraszam! Z całym szacunkiem! Łączymy się z wami w bólu, niech spoczywa w pokoju!-krzyknął Steven i lekko pochylił do przodu, wylądowałby już twarzą na ziemi jednak ciemnowłosy zdążył go złapać.
-Amen!-krzyknął Duff i promiennie uśmiechnął.
-Możemy wykonać jakąś smętną balladę na ostatnie pożegnanie! Wiecie... wieczny odpoczynek i te sprawy...-zaczął Slash.
-To są moje urodziny!-krzyknął coraz bardziej czerwony James i ich spojrzenia skierowały się w naszą stronę.
-Uorodziny?! Łoo kurwa! W takim razie... przyjacielu... trzeba wykonać coś co znacznie ożywi tę stypę.- klasnął w dłonie Steven i pociągnął za sobą w głąb domu Slasha. Wszyscy goście z otwartymi buziami przypatrywali się całej sytuacji, a wtedy trójka nieproszonych gości podeszła do Alison.
-Witaj nasza księżniczko! Widzimy, że umierasz tutaj na tym zjebanym przyjęciu, więc twój Duffuś zajebeny na wszystkie możliwości, niestety nie na białym koniu, ale konia to on ma... mam nadzieję, że wiesz gdzie przyszedł uratować cię.-Steven przelotnie ją do siebie przytulił i skierował do innego pomieszczenia. Błyskawicznie przy Alison znalazła się matka.
-Znasz tych ludzi?!-spytała zdegustowana.
-Mamo, to Duff i Slash, a tamten – wskazała na perkusistę, który właśnie jedną ręką wylądował w przekąskach – to Steven. -ukłonili się przed nią, a Duff złapał jej dłoń.
-Niezmiernie się cieszę, że możemy panią poznać.
-To teraz wiemy po kim Alison taka dupa!-zarechotał Slash i przybił z przyjacielem piątkę. Usłyszeli huk i zobaczyli Stevena leżącego w... torcie, z którego już raczej nic nie zostało.
-Stevenson! Kurwa! Tyle razy ci mówiłem, że masz szanować to co potem masz wsadzać do swojej gęby, no z wyjątkiem cipek groupie, bo te dziwki lubią jak się je traktuje jak...-krzyczał Duff jednak opanował się widząc spojrzenie Alison, którym błagała go żeby przestał. Może i było zabawnie, ale widziała, że może to się źle skończyć.
-Duff, mówiłem ci, żebyś dał temu pojebańcowi więcej koki, to by się uspokoił. Zostało ci coś jeszcze, czy zdążyłeś wszystko wćpać?
-Zostało, ale kurwa nie wiem gdzie. Gdzieś w spodniach...-mruknął i próbował sięgnąć do tylnej kieszeni, z pomocą pośpieszył mu Mulat i kiedy grzebał w kieszeniach Duffa, ten mało nie przewrócił się ze śmiechu na podłogę.
-Duff! Trzymaj dupę w pionie i nie śmiej się jak jakaś laska, bo pomyśle, że zaraz mnie zarżniesz, a na oczach tych ludzi nie będzie wyglądało to żartobliwie. Bynajmniej nie w ich oczach, bo twój chudy tyłek nie raz widziałem.
-Duff...-szepnęła Alison i złapała go za rękę.
-Ejj.. Slash... bierz Stevena i się zmywamy.- trącił łokciem towarzysza, a ten wykonał jego polecenie. Podszedł do perkusisty, przerzucił sobie przez ramię i chwiejnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Duff złapał Alison i kłaniając się nisko krzyknął:
-Wróćcie do zabawy! Nie przejmujcie się! Wesołych świąt! To znaczy 100 lat!- zobaczyła zszokowane spojrzenie matki, która coś za nią krzyczała jednak to zignorowała i czym prędzej dołączyli do pozostałej dwójki. Steven z głupkowatym uśmiechem wisiał jak jakiś worek na plecach Slasha, a ten próbował trzymać się w pionie.
-Szybko!-Alison pociągnęła Duffa i zaczęli biec, gdy byli już trochę dalej opadli zmęczeni na ławkę na przystanku autobusowym i podtrzymywali cały czas śmiejąc.
-Oszaleliście?! Wiecie co teraz ci ludzie przechodzą?!-krzyknęła.
-Przepraszam...- próbował powiedzieć to poważnie, jednak nie mógł.
-Kurwa! Jaja sobie ze mnie robisz, Duff?!-doszedł do nich Slash i rzucił im pod nogi Stevena – Sam sobie go noś, a nie mi zostawiasz.
-Dobrze sobie z nim radzisz.
-Jak taki mądry, to bierz go na plecy i biegnij za nami!-podjechał jakiś z autobusów i Slash jako pierwszy wsiadł do środka. Duff zrezygnowany złapał Stevena i posadził na siedzeniu. Niektórzy pasażerowie posłali im pełne obrzydzenia spojrzenie.
-Dokąd jedziemy?-spytała Alison, a Slash podniósł głowę na rozkład jazdy.
-Grand, Medison...-mruknął czytając z gazetki.
-Na Grand mieszka Carl...-burknął Steven, który dopiero co się ocknął.
-Carl zawsze szykuje imprezki.... -zamyślił się Duff i odpalił papierosa – w takim razie to cel naszej podróży.- puścił jej oczko, a Slash usiadł naprzeciwko i dokończył butelkę whiskey. Po chwili dojechali na miejsce i tym razem już każdy o własnych nogach ruszył przed siebie. Bez pukania weszli do jednego z mieszkań i od razu doszła ich głośna muzyka, zapach potu i alkoholu.
-Jestem w raju!-krzyknął Steven zauważając stolik, przy którym wciągano kokę z brzuchów prawie, że nagich dziewczyn.
-Jestem w raju...-powtórzył Slash i już go nie było. Duff pociągnął Alison co chwilę machając komuś na przywitanie i posadził ją na jednej z kanap. Podał jej kubek z jakimś napojem, który niepewnie przechyliła. Nie smakował, aż tak źle, ale do dobrych też nie należał. Duff siedział koło niej i opróżniał butelkę wódki, więc i ona nie chciała być gorsza. Naraz wypiła zwartość swojego drinka, a następnie wyrwała butelkę z rąk blondynowi. Na początku się zdziwił, a po chwili zaśmiał.
-Mała Alison...- wypuścił z płuc dym i podał jej papierosa, którego chwyciła. Nigdy nie piła tak dużo i czuła, jak alkohol rozchodzi się po jej organizmie. Po jeszcze jednym łyku już tak nie piekło i chciała, wziąć kolejnego, jednak Duff przejął butelkę.
-Padniesz mi tutaj za szybko.
-Duff...-szepnęła czując coraz bardziej zawroty głowy i oparła się o jego ramię.


Witam! Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale nie miałam kiedy. Zakończenie roku, później wyjechałam, koncert Gunsów, który swoją drogą był zajebisty, choć wiadomo, że to nie to co kiedyś, ale to zostawmy... W najbliższych dniach postaram się nadrobić zaległości u Was na blogach. Jeszcze raz przepraszam! Mam nadzieję, że to się nie powtórzy, choć nic nie obiecuje.