Minął
tydzień od jej ostatniego spotkania z Duffem. Była dawną Alison,
która nie sprawia kłopotów, jest grzeczna i wszyscy się nią
zachwycają. Nawet jej matka wczoraj na nią spojrzała i poprosiła
o pomoc przy obiedzie, a później razem poszły do kościoła. Mimo
wszystko cały czas czuła pewną pustkę i ciężko było jej się
uśmiechać, gdy była sama w pokoju. Pomimo że próbowała
zapomnieć, to cały czas miała przed sobą Jego. Gdy w tłumie na
ulicy zobaczyła blond włosy, przyśpieszyła, a jej serce mocniej
zabiło, jednak to okazał się nie być On, a ona poczuła zawód i
łzy w oczach, i zawsze w takim momencie karciła się za to jak
reaguje, i że musi zapomnieć. Szło jej coraz lepiej. Ocknęła się
z zamyślenia, gdy zadzwonił dzwonek, zwiastując koniec lekcji na
dzisiejszy dzień. Usłyszała jak znajomi z jej klasy planują
wyjście do parku, ale odmówiła, chcąc pouczyć się na jutrzejszy
sprawdzian z chemii. Przewiesiła torbę przez ramię i resztę
książek odłożyła do szafki, a następnie skierowała się do
wyjścia ze szkoły. Wyszła na dziedziniec i spojrzała przed
siebie, na ulicy zobaczyła blondyna i zaśmiała pod nosem. 'Opanuj
się, Alison' mruknęła cicho, ale wtedy spojrzała na ludzi, którzy
również spoglądali w tym samym kierunku co ona, a niektórzy nawet
omijali go szerokim łukiem. Przetarła oczy i wytężyła wzrok.
Zeszła ze schodów i wtedy była pewna, że to na pewno on. Stał
oparty o czarne auto, w buzi trzymał papierosa i co chwilę popijał
pepsi. Gdy ją dostrzegł uśmiechnął się i przeczesując włosy
ruszył do przodu. Serce jej załomotało i szybko poszła w jego
kierunku.
-Co
ty tutaj robisz?-spytała, gdy była już dostatecznie blisko, żeby
mógł usłyszeć.
-Zabieram
cię na spacer.- wyciągnął z ust papierosa i wyrzucił go na
ziemię, a gdy byli już koło siebie, złapał jej dłoń i splótł
je ze sobą.
-Oszalałeś.-pokręciła
w niedowierzaniu głową.
-Żadna
mi to nowość.- wzruszył ramionami – Przez tydzień czekałem, że
być może się zjawisz, ale jak widzę nie miałaś zamiaru, więc
jestem i ja. - Chciała coś powiedzieć, ale położył jej palec na
usta -Shh... nic nie mów. - Pociągnął ją w stronę samochodu i
otworzył przed nią drzwi. Obszedł go dookoła i cały czas
tajemniczo się uśmiechał.
-Powiesz
mi chociaż co planujesz?- spytała, gdy zajął już miejsce
kierowcy.
-Dowiesz
się wszystkiego w swoim czasie.- puścił jej oczko i odpalił
silnik. Z piskiem opon wyjechał ze szkolnego parkingu, zwracając
tym spojrzenia wszystkich zgromadzonych na dziedzińcu. Włączył
radio i w głośnikach rozbrzmiała jakaś ostra nuta, a on zaczął
śpiewać. Co chwilę spoglądał na nią, a uśmiech nie schodził
mu z twarzy. Ona sama nie mogła przestać się uśmiechać, cieszyła
się, że go widzi, i że nie jest to jeden z kolejnych jej omamów.
Wyjechali za miasto i jechali już jedną z mniej uczęszczanych
dróg, zastanawiała się co planuje, ale nie chciała przerywać mu
śpiewania. Wreszcie zatrzymał się na jednym ze wzgórz skąd
rozchodził się widok na ocean. Wyskoczył z auta i otworzył przed
nią drzwi.
-Co
ty robisz?-spytała w niezłym szoku.
-Dziewczyno!
Zobacz jaką mamy dzisiaj pogodę, a ty chciałaś spędzić dzień
może się ucząc, co?
-No
właściwie miałam plany spędzić dzień z chemią.
-No
patrz... i spędzisz go z Duffem.-wypiął dumnie pierś do przodu i
chwycił jej dłoń. Zeszli ze stromego zbocza i po chwili
spacerowali już brzegiem morza. On cały czas trzymał jej dłoń.
-Jak
ci minął tydzień?-spytała po chwili.
-Nieźle.
Kilka imprez, wywiady, nagrywamy nowy materiał na płytę, ale coś
opornie nam to idzie, bo do studia nikomu nie chce się iść na
siłę, a te chuje jęczą nam nad głową ile to dziennie ono
kosztuje, więc nieciekawie. Stevenson wpadł jeszcze na genialny
pomysł dolania środków przeczyszczających Benowi, jednak
przesadziliśmy z ilością i aż wylądował w szpitalu. Dzisiaj
wyszedł i już zaczął wprowadzać swoje rządy, kto się jednak
tym przejmuje?
-No
na pewno nie wy.
-Na
pewno nie my. A tobie jak minął tydzień?
-Żadna
nowość... po staremu, nic nowego.
-Czyli
Alison znowu udaje?
-Nie
udaję...-pokręciła przecząco głową, ale przytaknęła, gdy
zobaczyła jego kpiące spojrzenie.
-Nie
musisz udawać.
-A
jeśli chcę?
-Nie
wiesz czego chcesz, bo nie miałaś innych opcji do wyboru. Nie wiesz
jak to jest żyć inaczej.
-Może
nie muszę wiedzieć.
-Każdy
musi wiedzieć. Czasami podążamy nie tą drogą, którą trzeba.
-A
ty niby podążasz swoją?
-Czuje,
że tak. Niczego mi więcej nie potrzeba, no może jednej
rzeczy...-spuścił trochę wzrok.
-Jakiej?-zatrzymali
się, a on kreślił na piasku różne słowa czubkiem butów.
Czekała na jego odpowiedź.
-Czemu
nie przyszłaś?-spytał po chwili podnosząc wzrok.
-Mówiłam
ci przecież. Myślałam, że zrozumiałeś.
-Nie
powiedziałem, że rozumiem. Nic nie powiedziałem, co nie oznacza,
że nie chciałem cię widzieć. Brakowało mi...hmm... określmy
to... pomocą tobie.
-Brakowało
ci mnie?
-To
nie powinno być pytanie, ale tak.- spojrzał na nią oczekując
reakcji, a ona nie wiedziała co ma powiedzieć. Na te słowa poczuła
jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym jej ciele.
-Mi
ciebie też, ale wiesz, że przecież zaraz wyjeżdżasz i ta
przyjaźń nie ma sensu, to nie przetrwa.
-A
kto tu mówi o przyjaźni? Pieprz zasady, pieprz niepokój i na
zastanawiaj się co gdyby. Ja nie mam czasu na takie gierki i
podchody. Żyje chwilą, jeśli się coś spieprzy, trudno. Ale
przynajmniej zaryzykuję. Mała, nie będę ukrywał, że mnie
zaciekawiłaś i mi się podobasz, a ja przywykłem do tego, że mam
wszystko czego chcę, a ty nie zamierzasz mi tego dać, co mnie
jeszcze bardziej zaintrygowało. Nawet nie wiesz jaka jesteś
interesująca. Umierałem myśląc codziennie o tobie co nie jest do
mnie podobne. Więc masz wybór. Tu i teraz. Ja powiedziałem co
myślę. Powiedz słowo, a odwiozę cię do domu i już nigdy więcej
mnie nie spotkasz, zapomnisz o kimś takim jak pojebany Duff.-
zakończył swój wywód i wyczekująco na nią spojrzał. Przygryzła
wargę i wspięła delikatnie na palce patrząc mu w oczy.
-Może
byś mi tak pomógł? Nie mam głowy jak żyrafa.-zaśmiał się i
wykonał jej polecenie. Ich usta się zetknęły, jednak on pozwolił
jej działać. Kiedy był pewien, że ona tego chce zaczęli się
namiętnie całować, a on złapał ją za biodra i mocniej do siebie
przysunął. Zaczęli błądzić rękoma po swoich ciałach, aż
wreszcie osunęli się na piasek i teraz całowali się leżąc.
Alison złapała go za koszulkę i pociągnęła gwałtownie do góry.
-Pieprzyć
to.-przygryzła wargę i kolejny raz wbiła w jego usta, tym razem
pozbawiając koszulki. Miała gdzieś, gdzie są, czy ktoś ich może
widzieć i jakie są konsekwencje tego. Jak szaleć, to szaleć.
Posłał jej pytające spojrzenie, a ona potwierdziła kiwając
głową. Nie musiała czekać na więcej. Bała się, ale postanowiła
odstawić to na bok i zaufać blondynowi. Po chwili pozbył się jej
dolnej części odzieży i kochali się na środku plaży. Było
lepiej niż mogła się spodziewać i nie żałowała, na pewno nie
teraz.
-Jesteś
pewna, że nie chcesz jechać ze mną?-spytał, gdy stali pod jej
domem.
-Jestem
pewna.-chwycił mocniej jej dłoń i przyciągnął do siebie.
Uśmiechnęła się do niego.
-Przyjść
jutro po ciebie?
-Nie,
po szkole idę na urodziny z rodzicami.
-A
gdzie? To jak wyjdziemy ze studia, to wpadniemy po ciebie. Albo nie
musisz iść do szkoły. - posłał jej jeden ze swoich zadziornych
uśmiechów.
-Muszę,
bo... bo... zależy mi na przedstawieniu.
-Przedstawienie?
-Próba
generalna.
-No
to w takim razie wpadniemy po ciebie na imprezę. Będziemy o 22
czekać pod budynkiem.-podał jej karteczkę, na której napisała
adres i posyłając mu ostatni uśmiech wyszła z auta. Zatrzasnęła
drzwi i weszła do domu. Całe szczęście nikogo jeszcze nie było.
Poszła do siebie do pokoju i wzięła prysznic obmywając się z
piasku, który dosłownie miała wszędzie. Przypomniała sobie co
wydarzyło się między nimi na plaży i jej policzki się
zaczerwieniły i mimowolnie przygryzła wargę. Spakowała książki
do szkoły i była tak zmęczona, że od razu położyła się spać.
Następnego dnia po szkole od razu wróciła do domu i zaczęła
szykować na urodziny jednego z jej 'przyjaciół', a bynajmniej jej
rodzice bardzo chcieli, aby nim był. Nie chciała bardziej zachodzić
im za skórę i zgodziła się na tę imprezę. Nienawidziła ich,
ale może się poświęcić. Zresztą tak samo, jak robiła to
zawsze. Założyła sukienkę, na którą nalegała mama – w
kolorze błękitu z delikatną koronką wystającą spod spodu.
Weszli do domu przyjaciół ich rodziców i od razu uderzył ją
różany zapach i delikatna muzyka roznosząca się po całym domu.
Jeśli się nie myliła, to na fortepianie grała córka państwa
Gilmoore, którą uwielbiali się chwalić. Zresztą kto z tutaj
zgromadzonych tego nie lubił? Złożyła życzenia solenizantowi i
wraz z rodzicami poszła do większego pomieszczenia. Tata podał jej
lampkę szampana i puścił oczko.
-Jeden
raz możesz się napić.- kiwnęła z grzeczności głową. Chodziła
pomiędzy rodzicami przysłuchując się ich rozmową na temat
ostatnich spraw w sądzie, żarcików, przepisów i innych rzeczy,
które kompletnie teraz ją nie obchodziły. Przysiadła na jednym z
foteli, sącząc pomarańczowy sok i patrzyła na zegar, którego
wskazówki leniwie przesuwały się do przodu. Było dopiero po 20,
więc musi być tutaj z jeszcze dwie godziny. Nagle ktoś się do
niej dosiadł i tym kimś okazał się być James, który obchodził
dzisiaj urodziny.
-Słyszałem,
że grasz główną rolę w przedstawieniu.
-Tak.-wymusiła
się na uśmiech i powróciła do liczeniu płatków kwiatka w
wazonie obok.
-Gratulacje.
-Dziękuje.
-Podobno
tę rolę miała już Mary, ale uważam, że znacznie bardziej się
do tego nadajesz. Jesteś znacznie ładniejsza.-położył swoją
dłoń na jej, ale szybko ją strąciła.
-Może
i miała.
-Cieszę
się, że przyszłaś.-przybliżył się do niej delikatnie, a ta
odsunęła jeszcze dalej na ile mogła.
-Twoje
urodziny. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.-kolejny raz wymusiła
się na uśmiech i spotkała się ze spojrzeniem czerwonej ze
wściekłości Mary, która od lat kochała się w Jamesie. Poczuła
satysfakcję.
-Po
szkole chodzą plotki.
-Jakie
plotki?- zaciekawiła się i odwróciła głowę w jego stronę. Może
i nie był najbrzydszy i jakiś miesiąc temu by się jej podobał,
ale nie teraz. W tym momencie jego idealny przedziałek na środku
głowy i te idealne ciuchy, flakonik perfum, który na siebie wylał
obrzydzały ją.
-O
tobie i jakimś chłopaku. Czy to prawda?
-A
to już nie twoja sprawa.- zaśmiała się rozbawiona całą
sytuacją.
-Bo
jeśli byś chciała, to może poszłabyś ze mną w piątek do
teatru?
-Z
całym szacunkiem, ale nie. Zaproś Mary.- to wszystko co działo się
wkoło zaczęło ją coraz bardziej bawić i sama nie wiedziała co
się z nią dzieje.
-Mówiłem,
że to ty bardziej mi się podobasz.- jego dłoń znowu delikatnie
dotknęła jej.
-Ale
ty mi nie.-rzuciła i usłyszała huk, a w domu zapanowała cisza.
Wstała szybko z miejsca i poszła do drugiego pomieszczenia. W
drzwiach wejściowych stał Duff, obok niego Steven podbierający się
o Slasha i cała trójka już nieźle wstawiona w najlepsze się
śmiała.
-Nie
przeszkadzajcie sobie! My tutaj tylko na chwilę!-ryknął na cały
dom Slash, a z jego ust wypadł papieros.
-Co
to za oblechy?-zorientowała się, że za nią stoi James.
-Cóż
za zajebiste przyjęcie! To znaczy przepraszam! Z całym szacunkiem!
Łączymy się z wami w bólu, niech spoczywa w pokoju!-krzyknął
Steven i lekko pochylił do przodu, wylądowałby już twarzą na
ziemi jednak ciemnowłosy zdążył go złapać.
-Amen!-krzyknął
Duff i promiennie uśmiechnął.
-Możemy
wykonać jakąś smętną balladę na ostatnie pożegnanie! Wiecie...
wieczny odpoczynek i te sprawy...-zaczął Slash.
-To
są moje urodziny!-krzyknął coraz bardziej czerwony James i ich
spojrzenia skierowały się w naszą stronę.
-Uorodziny?!
Łoo kurwa! W takim razie... przyjacielu... trzeba wykonać coś co
znacznie ożywi tę stypę.- klasnął w dłonie Steven i pociągnął
za sobą w głąb domu Slasha. Wszyscy goście z otwartymi buziami
przypatrywali się całej sytuacji, a wtedy trójka nieproszonych
gości podeszła do Alison.
-Witaj
nasza księżniczko! Widzimy, że umierasz tutaj na tym zjebanym
przyjęciu, więc twój Duffuś zajebeny na wszystkie możliwości,
niestety nie na białym koniu, ale konia to on ma... mam nadzieję,
że wiesz gdzie przyszedł uratować cię.-Steven przelotnie ją do
siebie przytulił i skierował do innego pomieszczenia. Błyskawicznie
przy Alison znalazła się matka.
-Znasz
tych ludzi?!-spytała zdegustowana.
-Mamo,
to Duff i Slash, a tamten – wskazała na perkusistę, który
właśnie jedną ręką wylądował w przekąskach – to Steven.
-ukłonili się przed nią, a Duff złapał jej dłoń.
-Niezmiernie
się cieszę, że możemy panią poznać.
-To
teraz wiemy po kim Alison taka dupa!-zarechotał Slash i przybił z
przyjacielem piątkę. Usłyszeli huk i zobaczyli Stevena leżącego
w... torcie, z którego już raczej nic nie zostało.
-Stevenson!
Kurwa! Tyle razy ci mówiłem, że masz szanować to co potem masz
wsadzać do swojej gęby, no z wyjątkiem cipek groupie, bo te dziwki
lubią jak się je traktuje jak...-krzyczał Duff jednak opanował
się widząc spojrzenie Alison, którym błagała go żeby przestał.
Może i było zabawnie, ale widziała, że może to się źle
skończyć.
-Duff,
mówiłem ci, żebyś dał temu pojebańcowi więcej koki, to by się
uspokoił. Zostało ci coś jeszcze, czy zdążyłeś wszystko wćpać?
-Zostało,
ale kurwa nie wiem gdzie. Gdzieś w spodniach...-mruknął i próbował
sięgnąć do tylnej kieszeni, z pomocą pośpieszył mu Mulat i
kiedy grzebał w kieszeniach Duffa, ten mało nie przewrócił się
ze śmiechu na podłogę.
-Duff!
Trzymaj dupę w pionie i nie śmiej się jak jakaś laska, bo
pomyśle, że zaraz mnie zarżniesz, a na oczach tych ludzi nie
będzie wyglądało to żartobliwie. Bynajmniej nie w ich oczach, bo
twój chudy tyłek nie raz widziałem.
-Duff...-szepnęła
Alison i złapała go za rękę.
-Ejj..
Slash... bierz Stevena i się zmywamy.- trącił łokciem towarzysza,
a ten wykonał jego polecenie. Podszedł do perkusisty, przerzucił
sobie przez ramię i chwiejnym krokiem ruszył w stronę wyjścia.
Duff złapał Alison i kłaniając się nisko krzyknął:
-Wróćcie
do zabawy! Nie przejmujcie się! Wesołych świąt! To znaczy 100
lat!- zobaczyła zszokowane spojrzenie matki, która coś za nią
krzyczała jednak to zignorowała i czym prędzej dołączyli do
pozostałej dwójki. Steven z głupkowatym uśmiechem wisiał jak
jakiś worek na plecach Slasha, a ten próbował trzymać się w
pionie.
-Szybko!-Alison
pociągnęła Duffa i zaczęli biec, gdy byli już trochę dalej
opadli zmęczeni na ławkę na przystanku autobusowym i podtrzymywali
cały czas śmiejąc.
-Oszaleliście?!
Wiecie co teraz ci ludzie przechodzą?!-krzyknęła.
-Przepraszam...-
próbował powiedzieć to poważnie, jednak nie mógł.
-Kurwa!
Jaja sobie ze mnie robisz, Duff?!-doszedł do nich Slash i rzucił im
pod nogi Stevena – Sam sobie go noś, a nie mi zostawiasz.
-Dobrze
sobie z nim radzisz.
-Jak
taki mądry, to bierz go na plecy i biegnij za nami!-podjechał jakiś
z autobusów i Slash jako pierwszy wsiadł do środka. Duff
zrezygnowany złapał Stevena i posadził na siedzeniu. Niektórzy
pasażerowie posłali im pełne obrzydzenia spojrzenie.
-Dokąd
jedziemy?-spytała Alison, a Slash podniósł głowę na rozkład
jazdy.
-Grand,
Medison...-mruknął czytając z gazetki.
-Na
Grand mieszka Carl...-burknął Steven, który dopiero co się
ocknął.
-Carl
zawsze szykuje imprezki.... -zamyślił się Duff i odpalił
papierosa – w takim razie to cel naszej podróży.- puścił jej
oczko, a Slash usiadł naprzeciwko i dokończył butelkę whiskey. Po
chwili dojechali na miejsce i tym razem już każdy o własnych
nogach ruszył przed siebie. Bez pukania weszli do jednego z mieszkań
i od razu doszła ich głośna muzyka, zapach potu i alkoholu.
-Jestem
w raju!-krzyknął Steven zauważając stolik, przy którym wciągano
kokę z brzuchów prawie, że nagich dziewczyn.
-Jestem
w raju...-powtórzył Slash i już go nie było. Duff pociągnął
Alison co chwilę machając komuś na przywitanie i posadził ją na
jednej z kanap. Podał jej kubek z jakimś napojem, który niepewnie
przechyliła. Nie smakował, aż tak źle, ale do dobrych też nie
należał. Duff siedział koło niej i opróżniał butelkę wódki,
więc i ona nie chciała być gorsza. Naraz wypiła zwartość
swojego drinka, a następnie wyrwała butelkę z rąk blondynowi. Na
początku się zdziwił, a po chwili zaśmiał.
-Mała
Alison...- wypuścił z płuc dym i podał jej papierosa, którego
chwyciła. Nigdy nie piła tak dużo i czuła, jak alkohol rozchodzi
się po jej organizmie. Po jeszcze jednym łyku już tak nie piekło
i chciała, wziąć kolejnego, jednak Duff przejął butelkę.
-Padniesz
mi tutaj za szybko.
-Duff...-szepnęła
czując coraz bardziej zawroty głowy i oparła się o jego ramię.
Witam! Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale nie miałam kiedy. Zakończenie roku, później wyjechałam, koncert Gunsów, który swoją drogą był zajebisty, choć wiadomo, że to nie to co kiedyś, ale to zostawmy... W najbliższych dniach postaram się nadrobić zaległości u Was na blogach. Jeszcze raz przepraszam! Mam nadzieję, że to się nie powtórzy, choć nic nie obiecuje.
Cholera, to mój ulubiony blog. Serio. Uwielbiam tą dziewczynę, Duffa, Stevena i Slasha i resztę chłopców też, ale nie ważne, że ich tu nie było. :D
OdpowiedzUsuńDziewczyno, nigdy więcej nie rób tak długiej przerwy, rozumiesz? Masz mi to ładnie nadrobić szybkim dodaniem nowej notki i słuchaj cioci Karoliny, tak? *_*
Wesołych świąt, a nie to 100 lat! XD
Ej, no, wreszcie się doczekałam. Nawet nie mogę zliczyć ile razy tu zaglądałam.
OdpowiedzUsuńTa, przejdźmy do rozdziału.
Ogólnie bardzo mi się podoba. Zgadzam się ze słowami Duffa "Czasami podążamy nie tą drogą, którą trzeba.", bo to jest prawda, a ja w sumie jestem tego przykładem.
No i wejście chłopaków na tę stypę (nazywaną przez niektórych urodzinami) rozwaliło system! Serio, śmiałam się jak pojebana. I Steven, mój kochany Steven w torcie wylądował! Nie, no, kocham Twoje opowiadanie! :D
Nowa notka ;)
OdpowiedzUsuń