wtorek, 17 lipca 2012

Rozdział VII


Minął tydzień od jej ostatniego spotkania z Duffem. Była dawną Alison, która nie sprawia kłopotów, jest grzeczna i wszyscy się nią zachwycają. Nawet jej matka wczoraj na nią spojrzała i poprosiła o pomoc przy obiedzie, a później razem poszły do kościoła. Mimo wszystko cały czas czuła pewną pustkę i ciężko było jej się uśmiechać, gdy była sama w pokoju. Pomimo że próbowała zapomnieć, to cały czas miała przed sobą Jego. Gdy w tłumie na ulicy zobaczyła blond włosy, przyśpieszyła, a jej serce mocniej zabiło, jednak to okazał się nie być On, a ona poczuła zawód i łzy w oczach, i zawsze w takim momencie karciła się za to jak reaguje, i że musi zapomnieć. Szło jej coraz lepiej. Ocknęła się z zamyślenia, gdy zadzwonił dzwonek, zwiastując koniec lekcji na dzisiejszy dzień. Usłyszała jak znajomi z jej klasy planują wyjście do parku, ale odmówiła, chcąc pouczyć się na jutrzejszy sprawdzian z chemii. Przewiesiła torbę przez ramię i resztę książek odłożyła do szafki, a następnie skierowała się do wyjścia ze szkoły. Wyszła na dziedziniec i spojrzała przed siebie, na ulicy zobaczyła blondyna i zaśmiała pod nosem. 'Opanuj się, Alison' mruknęła cicho, ale wtedy spojrzała na ludzi, którzy również spoglądali w tym samym kierunku co ona, a niektórzy nawet omijali go szerokim łukiem. Przetarła oczy i wytężyła wzrok. Zeszła ze schodów i wtedy była pewna, że to na pewno on. Stał oparty o czarne auto, w buzi trzymał papierosa i co chwilę popijał pepsi. Gdy ją dostrzegł uśmiechnął się i przeczesując włosy ruszył do przodu. Serce jej załomotało i szybko poszła w jego kierunku.
-Co ty tutaj robisz?-spytała, gdy była już dostatecznie blisko, żeby mógł usłyszeć.
-Zabieram cię na spacer.- wyciągnął z ust papierosa i wyrzucił go na ziemię, a gdy byli już koło siebie, złapał jej dłoń i splótł je ze sobą.
-Oszalałeś.-pokręciła w niedowierzaniu głową.
-Żadna mi to nowość.- wzruszył ramionami – Przez tydzień czekałem, że być może się zjawisz, ale jak widzę nie miałaś zamiaru, więc jestem i ja. - Chciała coś powiedzieć, ale położył jej palec na usta -Shh... nic nie mów. - Pociągnął ją w stronę samochodu i otworzył przed nią drzwi. Obszedł go dookoła i cały czas tajemniczo się uśmiechał.
-Powiesz mi chociaż co planujesz?- spytała, gdy zajął już miejsce kierowcy.
-Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie.- puścił jej oczko i odpalił silnik. Z piskiem opon wyjechał ze szkolnego parkingu, zwracając tym spojrzenia wszystkich zgromadzonych na dziedzińcu. Włączył radio i w głośnikach rozbrzmiała jakaś ostra nuta, a on zaczął śpiewać. Co chwilę spoglądał na nią, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Ona sama nie mogła przestać się uśmiechać, cieszyła się, że go widzi, i że nie jest to jeden z kolejnych jej omamów. Wyjechali za miasto i jechali już jedną z mniej uczęszczanych dróg, zastanawiała się co planuje, ale nie chciała przerywać mu śpiewania. Wreszcie zatrzymał się na jednym ze wzgórz skąd rozchodził się widok na ocean. Wyskoczył z auta i otworzył przed nią drzwi.
-Co ty robisz?-spytała w niezłym szoku.
-Dziewczyno! Zobacz jaką mamy dzisiaj pogodę, a ty chciałaś spędzić dzień może się ucząc, co?
-No właściwie miałam plany spędzić dzień z chemią.
-No patrz... i spędzisz go z Duffem.-wypiął dumnie pierś do przodu i chwycił jej dłoń. Zeszli ze stromego zbocza i po chwili spacerowali już brzegiem morza. On cały czas trzymał jej dłoń.
-Jak ci minął tydzień?-spytała po chwili.
-Nieźle. Kilka imprez, wywiady, nagrywamy nowy materiał na płytę, ale coś opornie nam to idzie, bo do studia nikomu nie chce się iść na siłę, a te chuje jęczą nam nad głową ile to dziennie ono kosztuje, więc nieciekawie. Stevenson wpadł jeszcze na genialny pomysł dolania środków przeczyszczających Benowi, jednak przesadziliśmy z ilością i aż wylądował w szpitalu. Dzisiaj wyszedł i już zaczął wprowadzać swoje rządy, kto się jednak tym przejmuje?
-No na pewno nie wy.
-Na pewno nie my. A tobie jak minął tydzień?
-Żadna nowość... po staremu, nic nowego.
-Czyli Alison znowu udaje?
-Nie udaję...-pokręciła przecząco głową, ale przytaknęła, gdy zobaczyła jego kpiące spojrzenie.
-Nie musisz udawać.
-A jeśli chcę?
-Nie wiesz czego chcesz, bo nie miałaś innych opcji do wyboru. Nie wiesz jak to jest żyć inaczej.
-Może nie muszę wiedzieć.
-Każdy musi wiedzieć. Czasami podążamy nie tą drogą, którą trzeba.
-A ty niby podążasz swoją?
-Czuje, że tak. Niczego mi więcej nie potrzeba, no może jednej rzeczy...-spuścił trochę wzrok.
-Jakiej?-zatrzymali się, a on kreślił na piasku różne słowa czubkiem butów. Czekała na jego odpowiedź.
-Czemu nie przyszłaś?-spytał po chwili podnosząc wzrok.
-Mówiłam ci przecież. Myślałam, że zrozumiałeś.
-Nie powiedziałem, że rozumiem. Nic nie powiedziałem, co nie oznacza, że nie chciałem cię widzieć. Brakowało mi...hmm... określmy to... pomocą tobie.
-Brakowało ci mnie?
-To nie powinno być pytanie, ale tak.- spojrzał na nią oczekując reakcji, a ona nie wiedziała co ma powiedzieć. Na te słowa poczuła jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym jej ciele.
-Mi ciebie też, ale wiesz, że przecież zaraz wyjeżdżasz i ta przyjaźń nie ma sensu, to nie przetrwa.
-A kto tu mówi o przyjaźni? Pieprz zasady, pieprz niepokój i na zastanawiaj się co gdyby. Ja nie mam czasu na takie gierki i podchody. Żyje chwilą, jeśli się coś spieprzy, trudno. Ale przynajmniej zaryzykuję. Mała, nie będę ukrywał, że mnie zaciekawiłaś i mi się podobasz, a ja przywykłem do tego, że mam wszystko czego chcę, a ty nie zamierzasz mi tego dać, co mnie jeszcze bardziej zaintrygowało. Nawet nie wiesz jaka jesteś interesująca. Umierałem myśląc codziennie o tobie co nie jest do mnie podobne. Więc masz wybór. Tu i teraz. Ja powiedziałem co myślę. Powiedz słowo, a odwiozę cię do domu i już nigdy więcej mnie nie spotkasz, zapomnisz o kimś takim jak pojebany Duff.- zakończył swój wywód i wyczekująco na nią spojrzał. Przygryzła wargę i wspięła delikatnie na palce patrząc mu w oczy.
-Może byś mi tak pomógł? Nie mam głowy jak żyrafa.-zaśmiał się i wykonał jej polecenie. Ich usta się zetknęły, jednak on pozwolił jej działać. Kiedy był pewien, że ona tego chce zaczęli się namiętnie całować, a on złapał ją za biodra i mocniej do siebie przysunął. Zaczęli błądzić rękoma po swoich ciałach, aż wreszcie osunęli się na piasek i teraz całowali się leżąc. Alison złapała go za koszulkę i pociągnęła gwałtownie do góry.
-Pieprzyć to.-przygryzła wargę i kolejny raz wbiła w jego usta, tym razem pozbawiając koszulki. Miała gdzieś, gdzie są, czy ktoś ich może widzieć i jakie są konsekwencje tego. Jak szaleć, to szaleć. Posłał jej pytające spojrzenie, a ona potwierdziła kiwając głową. Nie musiała czekać na więcej. Bała się, ale postanowiła odstawić to na bok i zaufać blondynowi. Po chwili pozbył się jej dolnej części odzieży i kochali się na środku plaży. Było lepiej niż mogła się spodziewać i nie żałowała, na pewno nie teraz.


-Jesteś pewna, że nie chcesz jechać ze mną?-spytał, gdy stali pod jej domem.
-Jestem pewna.-chwycił mocniej jej dłoń i przyciągnął do siebie. Uśmiechnęła się do niego.
-Przyjść jutro po ciebie?
-Nie, po szkole idę na urodziny z rodzicami.
-A gdzie? To jak wyjdziemy ze studia, to wpadniemy po ciebie. Albo nie musisz iść do szkoły. - posłał jej jeden ze swoich zadziornych uśmiechów.
-Muszę, bo... bo... zależy mi na przedstawieniu.
-Przedstawienie?
-Próba generalna.
-No to w takim razie wpadniemy po ciebie na imprezę. Będziemy o 22 czekać pod budynkiem.-podał jej karteczkę, na której napisała adres i posyłając mu ostatni uśmiech wyszła z auta. Zatrzasnęła drzwi i weszła do domu. Całe szczęście nikogo jeszcze nie było. Poszła do siebie do pokoju i wzięła prysznic obmywając się z piasku, który dosłownie miała wszędzie. Przypomniała sobie co wydarzyło się między nimi na plaży i jej policzki się zaczerwieniły i mimowolnie przygryzła wargę. Spakowała książki do szkoły i była tak zmęczona, że od razu położyła się spać. Następnego dnia po szkole od razu wróciła do domu i zaczęła szykować na urodziny jednego z jej 'przyjaciół', a bynajmniej jej rodzice bardzo chcieli, aby nim był. Nie chciała bardziej zachodzić im za skórę i zgodziła się na tę imprezę. Nienawidziła ich, ale może się poświęcić. Zresztą tak samo, jak robiła to zawsze. Założyła sukienkę, na którą nalegała mama – w kolorze błękitu z delikatną koronką wystającą spod spodu. Weszli do domu przyjaciół ich rodziców i od razu uderzył ją różany zapach i delikatna muzyka roznosząca się po całym domu. Jeśli się nie myliła, to na fortepianie grała córka państwa Gilmoore, którą uwielbiali się chwalić. Zresztą kto z tutaj zgromadzonych tego nie lubił? Złożyła życzenia solenizantowi i wraz z rodzicami poszła do większego pomieszczenia. Tata podał jej lampkę szampana i puścił oczko.
-Jeden raz możesz się napić.- kiwnęła z grzeczności głową. Chodziła pomiędzy rodzicami przysłuchując się ich rozmową na temat ostatnich spraw w sądzie, żarcików, przepisów i innych rzeczy, które kompletnie teraz ją nie obchodziły. Przysiadła na jednym z foteli, sącząc pomarańczowy sok i patrzyła na zegar, którego wskazówki leniwie przesuwały się do przodu. Było dopiero po 20, więc musi być tutaj z jeszcze dwie godziny. Nagle ktoś się do niej dosiadł i tym kimś okazał się być James, który obchodził dzisiaj urodziny.
-Słyszałem, że grasz główną rolę w przedstawieniu.
-Tak.-wymusiła się na uśmiech i powróciła do liczeniu płatków kwiatka w wazonie obok.
-Gratulacje.
-Dziękuje.
-Podobno tę rolę miała już Mary, ale uważam, że znacznie bardziej się do tego nadajesz. Jesteś znacznie ładniejsza.-położył swoją dłoń na jej, ale szybko ją strąciła.
-Może i miała.
-Cieszę się, że przyszłaś.-przybliżył się do niej delikatnie, a ta odsunęła jeszcze dalej na ile mogła.
-Twoje urodziny. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.-kolejny raz wymusiła się na uśmiech i spotkała się ze spojrzeniem czerwonej ze wściekłości Mary, która od lat kochała się w Jamesie. Poczuła satysfakcję.
-Po szkole chodzą plotki.
-Jakie plotki?- zaciekawiła się i odwróciła głowę w jego stronę. Może i nie był najbrzydszy i jakiś miesiąc temu by się jej podobał, ale nie teraz. W tym momencie jego idealny przedziałek na środku głowy i te idealne ciuchy, flakonik perfum, który na siebie wylał obrzydzały ją.
-O tobie i jakimś chłopaku. Czy to prawda?
-A to już nie twoja sprawa.- zaśmiała się rozbawiona całą sytuacją.
-Bo jeśli byś chciała, to może poszłabyś ze mną w piątek do teatru?
-Z całym szacunkiem, ale nie. Zaproś Mary.- to wszystko co działo się wkoło zaczęło ją coraz bardziej bawić i sama nie wiedziała co się z nią dzieje.
-Mówiłem, że to ty bardziej mi się podobasz.- jego dłoń znowu delikatnie dotknęła jej.
-Ale ty mi nie.-rzuciła i usłyszała huk, a w domu zapanowała cisza. Wstała szybko z miejsca i poszła do drugiego pomieszczenia. W drzwiach wejściowych stał Duff, obok niego Steven podbierający się o Slasha i cała trójka już nieźle wstawiona w najlepsze się śmiała.
-Nie przeszkadzajcie sobie! My tutaj tylko na chwilę!-ryknął na cały dom Slash, a z jego ust wypadł papieros.
-Co to za oblechy?-zorientowała się, że za nią stoi James.
-Cóż za zajebiste przyjęcie! To znaczy przepraszam! Z całym szacunkiem! Łączymy się z wami w bólu, niech spoczywa w pokoju!-krzyknął Steven i lekko pochylił do przodu, wylądowałby już twarzą na ziemi jednak ciemnowłosy zdążył go złapać.
-Amen!-krzyknął Duff i promiennie uśmiechnął.
-Możemy wykonać jakąś smętną balladę na ostatnie pożegnanie! Wiecie... wieczny odpoczynek i te sprawy...-zaczął Slash.
-To są moje urodziny!-krzyknął coraz bardziej czerwony James i ich spojrzenia skierowały się w naszą stronę.
-Uorodziny?! Łoo kurwa! W takim razie... przyjacielu... trzeba wykonać coś co znacznie ożywi tę stypę.- klasnął w dłonie Steven i pociągnął za sobą w głąb domu Slasha. Wszyscy goście z otwartymi buziami przypatrywali się całej sytuacji, a wtedy trójka nieproszonych gości podeszła do Alison.
-Witaj nasza księżniczko! Widzimy, że umierasz tutaj na tym zjebanym przyjęciu, więc twój Duffuś zajebeny na wszystkie możliwości, niestety nie na białym koniu, ale konia to on ma... mam nadzieję, że wiesz gdzie przyszedł uratować cię.-Steven przelotnie ją do siebie przytulił i skierował do innego pomieszczenia. Błyskawicznie przy Alison znalazła się matka.
-Znasz tych ludzi?!-spytała zdegustowana.
-Mamo, to Duff i Slash, a tamten – wskazała na perkusistę, który właśnie jedną ręką wylądował w przekąskach – to Steven. -ukłonili się przed nią, a Duff złapał jej dłoń.
-Niezmiernie się cieszę, że możemy panią poznać.
-To teraz wiemy po kim Alison taka dupa!-zarechotał Slash i przybił z przyjacielem piątkę. Usłyszeli huk i zobaczyli Stevena leżącego w... torcie, z którego już raczej nic nie zostało.
-Stevenson! Kurwa! Tyle razy ci mówiłem, że masz szanować to co potem masz wsadzać do swojej gęby, no z wyjątkiem cipek groupie, bo te dziwki lubią jak się je traktuje jak...-krzyczał Duff jednak opanował się widząc spojrzenie Alison, którym błagała go żeby przestał. Może i było zabawnie, ale widziała, że może to się źle skończyć.
-Duff, mówiłem ci, żebyś dał temu pojebańcowi więcej koki, to by się uspokoił. Zostało ci coś jeszcze, czy zdążyłeś wszystko wćpać?
-Zostało, ale kurwa nie wiem gdzie. Gdzieś w spodniach...-mruknął i próbował sięgnąć do tylnej kieszeni, z pomocą pośpieszył mu Mulat i kiedy grzebał w kieszeniach Duffa, ten mało nie przewrócił się ze śmiechu na podłogę.
-Duff! Trzymaj dupę w pionie i nie śmiej się jak jakaś laska, bo pomyśle, że zaraz mnie zarżniesz, a na oczach tych ludzi nie będzie wyglądało to żartobliwie. Bynajmniej nie w ich oczach, bo twój chudy tyłek nie raz widziałem.
-Duff...-szepnęła Alison i złapała go za rękę.
-Ejj.. Slash... bierz Stevena i się zmywamy.- trącił łokciem towarzysza, a ten wykonał jego polecenie. Podszedł do perkusisty, przerzucił sobie przez ramię i chwiejnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Duff złapał Alison i kłaniając się nisko krzyknął:
-Wróćcie do zabawy! Nie przejmujcie się! Wesołych świąt! To znaczy 100 lat!- zobaczyła zszokowane spojrzenie matki, która coś za nią krzyczała jednak to zignorowała i czym prędzej dołączyli do pozostałej dwójki. Steven z głupkowatym uśmiechem wisiał jak jakiś worek na plecach Slasha, a ten próbował trzymać się w pionie.
-Szybko!-Alison pociągnęła Duffa i zaczęli biec, gdy byli już trochę dalej opadli zmęczeni na ławkę na przystanku autobusowym i podtrzymywali cały czas śmiejąc.
-Oszaleliście?! Wiecie co teraz ci ludzie przechodzą?!-krzyknęła.
-Przepraszam...- próbował powiedzieć to poważnie, jednak nie mógł.
-Kurwa! Jaja sobie ze mnie robisz, Duff?!-doszedł do nich Slash i rzucił im pod nogi Stevena – Sam sobie go noś, a nie mi zostawiasz.
-Dobrze sobie z nim radzisz.
-Jak taki mądry, to bierz go na plecy i biegnij za nami!-podjechał jakiś z autobusów i Slash jako pierwszy wsiadł do środka. Duff zrezygnowany złapał Stevena i posadził na siedzeniu. Niektórzy pasażerowie posłali im pełne obrzydzenia spojrzenie.
-Dokąd jedziemy?-spytała Alison, a Slash podniósł głowę na rozkład jazdy.
-Grand, Medison...-mruknął czytając z gazetki.
-Na Grand mieszka Carl...-burknął Steven, który dopiero co się ocknął.
-Carl zawsze szykuje imprezki.... -zamyślił się Duff i odpalił papierosa – w takim razie to cel naszej podróży.- puścił jej oczko, a Slash usiadł naprzeciwko i dokończył butelkę whiskey. Po chwili dojechali na miejsce i tym razem już każdy o własnych nogach ruszył przed siebie. Bez pukania weszli do jednego z mieszkań i od razu doszła ich głośna muzyka, zapach potu i alkoholu.
-Jestem w raju!-krzyknął Steven zauważając stolik, przy którym wciągano kokę z brzuchów prawie, że nagich dziewczyn.
-Jestem w raju...-powtórzył Slash i już go nie było. Duff pociągnął Alison co chwilę machając komuś na przywitanie i posadził ją na jednej z kanap. Podał jej kubek z jakimś napojem, który niepewnie przechyliła. Nie smakował, aż tak źle, ale do dobrych też nie należał. Duff siedział koło niej i opróżniał butelkę wódki, więc i ona nie chciała być gorsza. Naraz wypiła zwartość swojego drinka, a następnie wyrwała butelkę z rąk blondynowi. Na początku się zdziwił, a po chwili zaśmiał.
-Mała Alison...- wypuścił z płuc dym i podał jej papierosa, którego chwyciła. Nigdy nie piła tak dużo i czuła, jak alkohol rozchodzi się po jej organizmie. Po jeszcze jednym łyku już tak nie piekło i chciała, wziąć kolejnego, jednak Duff przejął butelkę.
-Padniesz mi tutaj za szybko.
-Duff...-szepnęła czując coraz bardziej zawroty głowy i oparła się o jego ramię.


Witam! Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale nie miałam kiedy. Zakończenie roku, później wyjechałam, koncert Gunsów, który swoją drogą był zajebisty, choć wiadomo, że to nie to co kiedyś, ale to zostawmy... W najbliższych dniach postaram się nadrobić zaległości u Was na blogach. Jeszcze raz przepraszam! Mam nadzieję, że to się nie powtórzy, choć nic nie obiecuje. 

3 komentarze:

  1. Cholera, to mój ulubiony blog. Serio. Uwielbiam tą dziewczynę, Duffa, Stevena i Slasha i resztę chłopców też, ale nie ważne, że ich tu nie było. :D
    Dziewczyno, nigdy więcej nie rób tak długiej przerwy, rozumiesz? Masz mi to ładnie nadrobić szybkim dodaniem nowej notki i słuchaj cioci Karoliny, tak? *_*
    Wesołych świąt, a nie to 100 lat! XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, no, wreszcie się doczekałam. Nawet nie mogę zliczyć ile razy tu zaglądałam.
    Ta, przejdźmy do rozdziału.
    Ogólnie bardzo mi się podoba. Zgadzam się ze słowami Duffa "Czasami podążamy nie tą drogą, którą trzeba.", bo to jest prawda, a ja w sumie jestem tego przykładem.
    No i wejście chłopaków na tę stypę (nazywaną przez niektórych urodzinami) rozwaliło system! Serio, śmiałam się jak pojebana. I Steven, mój kochany Steven w torcie wylądował! Nie, no, kocham Twoje opowiadanie! :D

    OdpowiedzUsuń